Poronienie zatrzymane – moja historia

Poronienie chybione, inaczej poronienie zatrzymane… Byłam w 6 tygodniu (8 od ostatniej miesiączki), kiedy lekarz ginekolog po wykonaniu badania powiedział mi, że coś się nie zgadza… „Pęcherzyk żółtkowy jest za duży… Nie widzę też tętna płodu… Chyba mam dla Pani złą wiadomość”.

poronienie zatrzymane – moja historia

Dla potwierdzenia kazał wykonać jeszcze badania Beta HCG

Najpierw jedno i po 3 dniach drugie i kazał przyjść z wynikami po 3 dniach… Badania musiałam zrobić w szpitalu prywatnie. Koszt jednego badania to 30 zł… Kazał przyjść z wynikami po tygodniu… Pierwszy wynik badania wyszedł 39282.40. Drugi wynik 39826.60…

Kolejna wizyta u ginekologa. Już 7 tydzień ciąży (9 od ostatniej miesiączki). Lekarz zobaczył badania powiedział, że Beta HCG nie rośnie. Zatrzymało się… Wynik drugiego badania powinien wynosić co najmniej 40-41… Dla upewnienia zrobił badanie USG, które pokazało brak tętna i dwa pęcherzyki żółtkowe. Mówi „zrobił się taki jakby bałwanek…”

„Mam niestety dla Pani złe wieści”

Ciąża obumarła w 6 tygodniu… Musi Pani mieć zrobiony zabieg wyłyżeczkowania.” Dał skierowanie i powiedział, że jak najszybciej mam zgłosić się do szpitala… Po czytaniu na internecie i tysiącu myśli na sekundę postanowiłam z mężem pojechać na wizytę prywatną 18.12… Trafiłam na lekarza, który pracuje w szpitalu. Koszt wizyty 150 zł… Lekarz wszystko wyjaśnił. Delikatnie zbadał. Zrobił USG.

Potwierdził poronienie… Zapytał, czy to moja 1 ciąża. Czy moja mama albo siostra miały poronienie. Czy długo z mężem starałam się o dziecko. Powiedział, że zajmie się mną jutro, bo ma dyżur w szpitalu. Dał skierowanie do szpitala.

„Proszę być na czczo i zgłosić się jutro o 7:30 w szpitalu…”

19.12

7:30 Szpital… Czekam z torbą podróżną, w której mam chusteczki, papier toaletowy, kosmetyki – żel, płyn do higieny intymnej, podpaski te bardzo długie… Kilka par bielizny (majtek), szlafrok i piżamę. 2 ręczniki – duży i mały. 2 gazety do czytania…

Czekam, 7:40 przychodzi położna „proszę za mną”. Dokonuje formalności (dane osobowe, waga, wiek, pyta o ciążę, choroby, leki itd.). Mierzy ciśnienie. „Proszę przebrać się w ciuchy do szpitala”. Przebraną i ze specjalną opaską na ręce prowadzi na odział. „Na razie jest Pani sama w sali, więc może wybrać sobie Pani lóżko.. Proszę czekać…”

ok. 8:30 obchód lekarzy… „Pani będzie miała zrobione jeszcze badanie Beta HCG i USG i po południu zdecydujemy, co dalej…” Przychodzi pielęgniarka „proszę za mną”. Prowadzi mnie do gabinetu zabiegowego. „Wkłujemy Pani wenflon. Zrobimy Beta HCG i morfologię. Miała robione Pani badanie na grupę krwi?” Odpowiadam: „Nie.” „No to zaraz też zrobimy…” młoda lekarka pyta o ciążę, długości między miesiączkami itp…

9:30 przywożą do sali jeszcze jedną Panią… Za chwilę jeszcze jedną i leżymy już w 3…

10:30 przynoszą mi moją grupę krwi na piśmie. Czekam…

11:30 robią mi USG i tłumaczą, pokazują zdjęcie USG…

13:00 pytają się, czy mam wcześniejsze badania Beta HCG przy sobie… Tłumaczą dzisiejsze badania, że spadły z 39 tys. do 25 tys. „Będzie miała Pani zabieg ok. 15. Proszę nadal nic nie pić i nie jeść…”

13:30 przychodzi po mnie ginekolog… „Proszę przygotować się i usiąść na fotel ginekologiczny. Przygotujemy Panią do zabiegu…” Dostaje tabletki poronne-dopochwowe, chyba z 5 albo 6…

„Proszę ubrać majtki i podpaskę, jeśli Pani ma. Jeśli nie, damy Pani…” Mówię, że mam swoje… „Proszę iść dokonać czynności i położyć się na godzinę, żeby tabletki się rozpuściły, nie wypadły. Nigdzie nie wstawać… Może Panią boleć brzuch i może zacząć się krwawienie…”

Leżę, godzina 15 zaczyna pobolewać mnie brzuch tak słabo… Przyjeżdżają moi bliscy…

16:00 idę do łazienki… pojawia się krwawienie i ból jak na miesiączkę… Zgłaszam, przynoszą swoje podpaski i podkład na łóżko…

17:00 zaczyna więcej lecieć i pojawiają się drobne skrzepy… Informuję. Odpowiedź „tak ma być…” Nic poza tym…

18:00 ból nie do zniesienia… Każą przebrać się w koszulę do zabiegu, „będzie miała Pani zaraz zabieg…” Nikt nie przychodzi. Mąż pyta lekarza o zabieg i że mnie strasznie boli i mam skurcze… Odpowiada lekarz „czekamy na anestezjologa”.

Zabieg o 19… „tak ma być. Nic nie możemy podać przeciwbólowego…” Mam dreszcze, za chwilę mam poty… Krew się ze mnie leje… dobrze, że założyłam szpitalną podpaskę… Moja dawno by przeleciała…

19:00 nikt nie przychodzi… Mąż wkurzony pyta się o zabieg. Każą czekać… W łazience pełno krwi… Boję się, że zaraz będę miała krwotok…

19:40 w końcu przychodzą. „Kiedy Pani sikała?” „Niecałą godzinę temu…” „To proszę iść i przyjść do sali operacyjnej…” Kręci mi się w głowie, jest mi niedobrze… W łazience wylatuje ze mnie „coś” dwa razy wielkości 5 cm… Przerażenie… Szok… Nic nie wiem..

Sala operacyjna…

„Proszę zdjąć majtki i położyć się na łóżko… Imię? Nazwisko? Wiek? Waga? Wzrost? Na co Pani choruje? Bierze Pani jakieś leki na stałe? Jest Pani na coś uczulona? Leki, pyłki, zwierzęta?” Każą przeczytać i podpisać zgodę na zabieg… „Dobrze, że zmyła Pani paznokcie.. Nogi tutaj. Ręce tutaj proszę położyć…” Anestezjolog tłumaczy znieczulenie… „Bedzie Pani spała. Może mieć Pani pamięć wsteczną… Może Pani wymiotować po zabiegu…”

Przerażenie… Monitorują puls i ciśnienie…Podają coś 2 razy w wenflon… Widzę mgłę. Przykrywają mi krocze… Chyba ubierają lekarza… Dalej hmm nie wiem… Widzę mgłę. Pielęgniarki „proszę położyć się na bok… Nie zginamy ręki ma Pani kroplówkę…” Widzę przez mgłę męża… Nic nie słyszę… Jakieś urywki zdań… Musimy już iść. Nie możemy już zostać…

21:00 zaczynam widzieć wszystko. Sprawdzam, czy mam majtki… Dzwonię, że skończyła się kroplówka… „o 22 może Pani zjeść i pić… Obok ma Pani kolację.” Mówię, że mam swoje jedzenie. Pytają się, czy chcę ciepłą herbatę? Poproszę…

23:30 Śpię…

3:00 szukam kaczki… Dzwonię, że jestem prawie cala we krwi… I czy mogę siku… „Wstanie Pani po mału, zobaczymy, czy się nie kręci w głowie… Weźmie Pani czystą bieliznę, swoją piżamę…” Idzie ze mną do łazienki… „Wszystko ok? Tak… może Pani już normalnie funkcjonować tylko jeszcze leżeć…”

20.12. Śpię do 6:00

Wszystko mnie boli tzn. biodro od łóżka… Brzuch nie boli. Krwawienie też mam już normalne..

6:10 pielęgniarka mierzy temperaturę… Idę się wykąpać i przebrać..

7:30 przychodzi lekarka „Jak się Pani czuję, boli Panią coś? Pani dzisiaj wyjdzie… o 8:30 proszę być na pokoju będzie obchód z ordynatorem…” Czekam…

9:00 Przychodzi z 10 osób. (Ordynator, 3 lekarzy, 2 stażystów, oddziałowa i 2 pielęgniarki)… Pomijając fakt, że w sali oprócz mnie są 2 inne pacjentki, to jeszcze według mnie pielgrzymka… Mówią wszystko głośno… „Pani czeka na kardiologa” i wszystko objaśniają… „Pani czeka na zabieg… a Pani po poronieniu i po zabiegu wyłyżeczkowania… Jak sie Pani czuje?” Pierwsza myśl „a jak mam sie czuć?? Nie jesteś w mojej sytuacji a przychodzi jeszcze 10 osób…”

Mówię, że nic mnie nie boli. Że krwawienie mam normalne już… Odpowiada „dzisiaj Pani wyjdzie…” Zaraz po „pielgrzymce” przychodzi pielęgniarka i tłumaczy, że po poronieniu muszę podpisać pismo. Czy chcę pochować dziecko, oni mają się tym zająć. (Nie ma żadnego psychologa, co często piszą na różnych stronach… Nic zbytnio nie tłumaczą, co i jak. Traktują jak przeciętną pacjentkę…)

10:00 wyciągają mi w zabiegowym wenflon. Po 10-14 dniach będzie odbiór badań histopatologicznych w sekretariacie. „Tu ma Pani numer, w razie czego można zadzwonić, czy już są… Proszę iść do sekretariatu i zapytać o wypis… Pracuje Pani? Bo jak tak, to należy się zwolnienie… Ok. 13 będzie wypis…” Czekam…

Ok. 11:00 przynoszą wypis. „Pani tu przeczyta i podpisze…” Dieta podstawowa. Umiarkowany tryb życia. Nie dźwigać. Nie podnosić. Higieniczny tryb życia. Myć żelem do higieny intymnej. Kontrolować krwawienie… „Z wynikami histopatologii proszę umówić się na wizytę do ginekologa…”

Mojemu mężowi powiedziano jeszcze od razu po zabiegu, że zabieg przeszedł bez zarzutów… Że mam się zgłosić do lekarza po 10 dniach-2tygodniach… Że jak coś będzie też od 27-29 przyjmować… No i mówił mi, że po zabiegu trochę majaczyłam.

11:15 ubrana i spakowana, idę w końcu do domu


historia baner 2

 

Jeśli chcesz podzielić się swoją historią, napisz do nas na adres info@poronilam.pl

 


Przeczytaj też inne historie TUTAJ >>> Wasze historie

3.4/5 - (5 głosów / głosy)

4 thoughts on “Poronienie zatrzymane – moja historia

  1. Właśnie to przeszłam, nie było strasznie fizycznie tylko ten ból emocjonalny i psychiczny, na to nie ma lekarstwa…

  2. Przed wczoraj przeszlam przez to samo tylko że po zabiegu poszłam do domu gdzie otaczali mnie przyjaciele i rodzina .
    Nikomu nie życzę tej traumy i mam żal że lekarze nie uświadomił mnie że wszystko się jeszcze może zdarzyć. W 8 tygodniu byłam na usg widziałam jak bije serce dzidzia rozwijała się dwa tygodnie później na kontroli poszłam z uśmiechem że znowu zobaczę maleństwo a tu dr mówi że coś nie tak że serce nie bije byłam w takim szoku że nie pamiętam co on mówił cały czas płakałam aż się zanosilam. Przecież ja już miałam plany już widziałam jak za parę miesięcy będę jeździła ż wózkiem w pracy już szukali kogoś na moje miejsce bo wymioty nie dawały mi spokoju i szłam już powoli na zwolnienie. A tu taki szok.
    Ból jest ogromny zwłaszcza że u mnie to pierwsza ciąż a która czekałam już jakiś czas. Mąż się nie poddaje wie że chcemy mieć dzieci że będziemy je mieli a ja pełna strachu że skoro raz się to zdarzyło to pewnie i drugi raz będzie to samo a tego bym nie przeżyła serce by mi pękło

  3. Właśnie wróciłam do domu. U mnie obyło się bez zabiegu. Tak naprawdę w takich sytuacjach najważniejszy jest lekarz i oddział, położne. Mam super lekarza i panie położne fantastyczne. Wszyscy byli bardzo delikatni i empatyczni. Przenieśli mnie na sale bez ciężarnych. Psychologa proponowali kilka razy. Mimo tragedii straty czułam się zaopiekowana. Na bieżąco wiedziałam co się dzieje. Współczuję jeśli któraś z Was trafiła inaczej. Przytulam

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *