Wzruszające historie po poronieniu – strata

Witajcie kochane mamusie.

Poddałam się terminacji w ukończonym 19 tygodniu ciąży z powodu wady genetycznej u córki. Nie było wyjścia by urodziła się zdrowa, serduszko po lewej stronie, wielowadzie można by było wymieniać długo.

Strata

Widziałam moją małą kruszynkę – położne przyniosły mi ją bym się mogła pożegnać. Postanowiliśmy z narzeczonym,  teraz już nie jesteśmy razem, że pochowamy naszą Córeczke by miała godny pochówek, że zrobimy chociaż to dla niej.

Wybrałam mniejsze zło dla niej, gdyby się urodziła mogłaby nie przeżyć nawet jednego dnia a widok z rurkami podtrzymującymi życie ehh nie dałabym rady patrzeć na to. Stało się to 08.10.2020 a ból i tęsknota jest niewyobrażalna do dnia dzisiejszego.. Kocham Cię Blanko.. Twoja Mama..

Autor: Patrycja

 

Poroniłam…moja historia o stracie

Z moim chłopakiem mieszkamy w Niemczech. On jest na etacie, a ja pracuję jako opiekunka osób starszych. W połowie marca dowiedzieliśmy się, że będziemy rodzicami. Pojechałam do Polski na kilka dni zrobić badanie USG. Okazało się, że to ciąża bliźniacza w szóstym tygodniu.

Poronilam... Strata dziecka nienarodzonego

Bardzo się cieszyliśmy, bo to nasze pierwsze dziecko po 10 latach naszego związku i wcześniejszych starań. Zaczęłam kupować maleńkie ubranka, wanienkę, przewijak ect. A że życie kosztuje pojechałam do pracy i zaraz po świętach wielkanocnych w niemieckiej przychodni ginekologicznej poroniłam.

Zabrali mnie do szpitala, zrobili co musieli i wyszłam. Cały czas pracuję, bo bym zwariowała. Akurat chłopak jest w Polsce na urlopie a ja zostałam z tym wszystkim sama. Płaczemy oboje i nie możemy się pogodzić ze stratą dzidziusia.

Schowałam ubranka do walizki, bo ciągle mi smutno. Ciężko będzie nam zapomnieć. Badania płodu odbieram za tydzień. Nie wiem jakiej płci były dzieci i nie słyszałam bicia ich serduszek, bo w momencie badania były za malutkie. Wierzę że są w niebie z Jezusem i jest im tam dobrze. Wszyscy dobrzy ludzie modlą się za nasze dzieci i współczują straty.

Łukasz chciałby zostać bardzo tatą i teraz mówi, że mnie przypilnuje i nie pozwoli pracować. Jakoś to chyba będzie. Może przestanie boleć. Śmierć dzieci zbiegła się ze śmiercią Krzysztofa Krawczyka. Świeć Panie nad ich duszami…

Autor: Paulina

Wzruszające historie po poronieniu – chmurka

Czerwiec. Ostatni tydzień przed moim ślubem. Dużo stresu i dopinanie wszystkiego na ostatni guzik. W którymś momencie zorientowałam się, że minął termin kiedy powinnam dostać miesiączkę. Zrobiłam test. Wyszedł pozytywny, ale z bardzo bladą kreseczką.

chmurka

Byłam szczęśliwa, ale i przerażona ślub i dziecko. Na własnym weselu nic nie piłam. Piłam wodę z kieliszka jako alkohol było za wcześnie by się dzielić z wszystkimi dobrą nowiną. W 7 tc poszłam do ginekologa. Serduszko biło, ale słabo, bo 80 razy na minutę.

Dostałam zwolnienie od pracy i leki na podtrzymanie. Bardzo się martwiłam. Zdążyłam pokochać swoją fasolę i bardzo jej pragnęłam. Wszyscy wkoło mówili mi, że będzie dobrze. Brałam leki, odpoczywałam nie mogło być inaczej.

Pamiętam słowa teściowej na dzień przed kolejną wizytą u ginekologa „śniła mi się moja mama to dobry znak, będzie dobrze”. Uwierzyłam jej. Naładowana dobrą energią, w super humorze poszłam na wizytę. Było to 29.07.

Usłyszałam, że serduszko nie bije. Nie mogłam w to uwierzyć. Świat mi się zawalił w jednej chwili. Płakałam na fotelu. Do dziś nie wiem jak dotarłam do domu. W domu przepłakałam z mężem wiele godzin. Następnego dnia udałam się do szpitala na wywołanie poronienia. Jeszcze na IP liczyłam na cud, na pomyłkę lekarza niestety cuda się nie zdarzają.

W szpitalu spędziłam tydzień. Mój organizm był odporny na leki a nie chciałam łyżeczkowania, więc mnie męczyli i męczyli. Poroniłam pod prysznicem. Pamiętam ucisk w brzuchu, pełno krwi, skrzepy i ten kawałek, który wiem, że był moim dzieckiem. Ciężko było się pozbierać z tego wszystkiego, poukładać na nowo.

Nie byłam już mamą. Miałam pusty brzuch, puste serce. Patrzyłam w niebo, gdzie moje dzieciątko lekkie jak chmurka tańczyło w obłokach i spoglądało na nas. Dzisiaj mam ponad 4 miesięczną, tęczową córeczkę, ale nigdy nie zapomnę, że straciłam swoje pierwsze dziecko.

Autor: Martyna

Moja miłość – moja historia po stracie

Ten dzień, gdy zobaczyłam dwie kreski. Byłam najszczęśliwszą osobą na planecie. Długo staraliśmy się z mężem o maleństwo. W pewnym momencie odpuściliśmy i udało się – test pozytywny. Jak każda kobieta w ciąży, umówiłam się na wizytę u lekarza i wraz z mężem widzieliśmy małe serduszko naszego maleństwa. To była cudowna chwila. Codziennie witałam się z maleństwem, wieczorami dotykałam brzucha i w myślach śpiewałam kołysanki. Okazało się, że narzeczona kuzyna męża też jest w ciąży i mamy podobny termin. Wspólne plany, spacery, zabawy.

moja miłość Czytaj dalej

Historia po poronieniu – moje aniołki

Blisko rok temu dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Cieszyłam się jak dziecko – staraliśmy się ponad rok i w końcu się udało. Bardzo ostrożnie podchodziliśmy do tematu – powiedzieliśmy bliskim koło 9 tygodnia.

Moje aniołki

Bardzo źle znosiłam tą ciążę – zupełnie inaczej w porównaniu do pierwszej, sprzed 3 lat. Byłam bardzo osłabiona, lockdown nie pomagał, córka 2,5 roku stwierdziła nawet, że nie będzie sypiać w dzień, bo jest jasno. Ginekolog stwierdziła, że taka ciąża – każda jest inna, a ja …nadpobudliwa. Byłam bardzo zaniepokojona. Przy wstawaniu niemal za każdym razem robiło mi się ciemno w oczach.

Zbliżałam się do końca pierwszego trymestru, wizytę miałam umówioną w Dniu Matki. Pamiętam tylko liście kołyszące się za oknem na wietrze i słowa lekarza: „ciąża nie rozwija się prawidłowo”. Postawiono diagnozę: puste jajo płodowe. Dostałam skierowanie do szpitala. Nie mogłam tego zrozumieć – chyba ciągle nie umiem. W 8 tc biło serducho, a teraz było pusto… Nawet teraz łzy płyną mi po policzkach. Tak bardzo je kochałam.

Do szpitala zgłosiłam się następnego dnia. Znowu ta sama diagnoza. Przed wejściem na oddział trzeba zrobić wymaz na Covid no i w końcu mnie przyjęli, 29.05.2020. Wywiad i zaczynamy działać. Dostaje 4 tabletki dopochwowo, żeby szybko ruszyło. Tylko, że nie ruszyło. Kolejnego dnia powtórka, i następnego również. Dziewczyna z łóżka obok oczy przecierała ze zdziwienia: moje poprzedniczki „ruszały” po dwóch pigułach i wychodziły do domu.

Najgorsza w tym wszystkim była świadomość, że innego finału nie będzie. Tęsknota za tym co miało nadejść i za rodziną w domu. W nocy zaczęłam krwawić. Następnego dnia wykonano łyżeczkowanie – w Dniu Dziecka.
Nie chciałam kojarzyć tych dni ze swoją stratą. W końcu mam jedno dziecko i to powinien być jej dzień.

Przyszedł październik a ja jak maniaczka myślałam o 15.10 – Dniu Dziecka Utraconego. To ten dzień miał być najsmutniejszy w roku. I był – chyba nawet bardziej niż zakładałam. Cała zasługa w siostrze mojego męża, która ogłosiła, że jest w ciąży – „jakoś w 4 tygodniu”. Miesiąc wcześniej też uraczyła nas podobną informacją, tylko po to żeby po dwóch dniach dać rodzinie cynk, że jednak nie. Chciałam ją rozszarpać …bo zabrała mi ten dzień. Wiem, że to brzmi głupio, bo nikt nie chce tego dnia kojarzyć, ale tak czułam.

Tydzień później sama zobaczyłam dwie kreski. Cieszyłam się, ale za nic w świecie nie chciałam nikomu mówić. Tym razem nie mówiłam też córce. Tylko ja i mąż mieliśmy okazję odrobinę się pocieszyć. W 7 tc zaczęłam krwawić. Przebieg już znałam – powtórka. Wizyta na SOR-ze. Znowu łyżeczkowanie. I znowu muszę czekać na kolejną próbę. W międzyczasie robię badania – okazuje się, że jestem okazem zdrowia. Fizycznie.

Moja psychika jest w milionie kawałków. I chyba piszę tutaj, bo nikt nie chce ze mną o tym rozmawiać. Czasami gadamy z mężem, powiedzieliśmy i wykrzyczeliśmy sobie już wszystko. Lubię te chwile, chociaż on nie czuje tego tak jak ja. Myślałam, że nie przeżyję świąt Bożego Narodzenia. Miałam termin przed świętami, później kolejna strata. Wokół tyle dziewczyn, którym się udało – dwie sąsiadki urodziły w moim grudniowym terminie. Ciężko mi patrzeć na te maluchy. A teraz widzę rosnący brzuch siostry męża. Ona też urodzi w „moim” terminie – w każdym razie w tym samym miesiącu – w czerwcu.

Czuję jakbym siedziała w jakiejś skorupie. Niby pracuje, funkcjonuje, ale raczej zakładam maskę, robię makijaż, podnoszę głowę i idę do przodu.

Napisanie tego trochę mnie kosztowało, w końcu tyle razy próbowałam, ale nigdy nie nacisnęłam „WYŚLIJ”. Dziękuję za tą możliwość.

P.S.
Kocham Was moje aniołki :*

Autor: Monika