Strata… [HISTORIA PORONIENIA]

Ciężko mi pisać, bo straciłam naszego aniołka 5 dni temu. Tak bardzo upragnionego, wyczekanego, tak długo się o niego staraliśmy. Już się zdecydowaliśmy na in vitro, a jednak się udało. Byłam w szóstym tygodniu i tak naprawdę wiedzieliśmy, że jestem w ciąży tylko dwa tygodnie, tylko tyle się cieszyliśmy tyle szczęścia.

strata

W niedzielę dostałam telefon, że moja babcia zmarła

Po rozmowie z lekarzem zdecydowałam się przylecieć do Polski na pogrzeb, to miał być krótki lot z przesiadką w Londynie, cała podróż miała trwać parę godzin. Jak czekałam na następny lot w Londynie, poczułam, jakbym natychmiast musiała iść do toalety i wtedy się zaczęło. Zobaczyłam krew na bieliźnie, byłam sama w obcym mieście, nie wiedziałam, co robić, nie zadzwoniłam do nikogo, bo ja głupia, krwawiąc na kiblu gdzieś na lotnisku, nie chciałam nikogo martwić.

W końcu wsiadłam do samolotu

Tata czekał na mnie na lotnisku, cieszył się, że mnie zobaczy i szczęśliwy, że mam kochaną fasolkę w sobie. Pojechaliśmy od razu do szpitala, trwało to może 20 minut. Może po 5 minutach jak wpadłam na izbę przyjęć, już mnie badał ginekolog i było już po wszystkim, straciłam ciążę i moją wyczekaną fasolkę.

Przyjęli mnie do szpitala, wywiad, wenflon, położyli mnie na salę. Lekarz był bardzo miły, starał się mi wytłumaczyć, co się ze mną dzieje i powiedział mi, że nic nie mogłam zrobić, że to wszystko musiało zacząć się parę dni wcześniej i teraz hormony zadziałały i że nie mogę się obwiniać, że lot nie miał wpływu na to, że poroniłam.

Kochane panie pielęgniarki trzymały mnie za rękę i głaskały po włosach

Dostałam pojedynczą salę z łazienką, wpuściły nawet moją przyjaciółkę, mimo że było już po 10 w nocy. Dostałam leki i zasnęłam. Rano przy obchodzie zmienił się lekarz i powiedział mi: „A to 6 tydzień, to nie ma co się przejmować, to dopiero początek drogi skrobniemy i będzie po wszystkim”. Jak coś takiego można komuś powiedzieć, dla mnie to był koniec świata, byłam daleko od domu, od mojego partnera, czułam się taka sama.

Po może godzinie miałam USG i chwilę po zabieg

Później słabo pamiętam, obudziłam się na sali po wszystkim, pani pielęgniarka sprawdzała, czy mocno krwawię. Jak już doszłam do siebie po narkozie i po rozmowie z lekarzem, zdecydowałam się wyjść ze szpitala na własne życzenie.

Następnego dnia pojechałam na pogrzeb babci, dla mnie to chyba też było pożegnanie z moim aniołkiem, którego straciłam w toalecie na lotnisku. Ja nie mogę powiedzieć złego słowa na szpital, pielęgniarki, tylko ten jeden lekarz, ale może w taki głupi sposób chciał mnie pocieszyć, nie wiem.

Zabieg miałam w środę, w piątek poszłam prywatnie na wizytę do ginekologa i tu też udało mi się trafić na super lekarza. Jestem z małego miasteczka na Mazurach, szpital w moim mieście nie ma za dobrej opinii, ale zajęli się mną bardzo dobrze, z sercem, ze zrozumieniem i może dlatego trochę łatwiej mi przez to przejść. Powoli mniej płaczę, chcę tylko wrócić do partnera i się do niego przytulić, on też stracił dziecko.


historia baner 2

 

Jeśli chcesz podzielić się swoją historią, wypełnij formularz.

 


Przeczytaj też inne historie TUTAJ >>> Wasze historie

Zdjęcie: ©Couleur/pixabay.com

4 latka… [HISTORIA PORONIENIA]

Mój pierwszy upragniony synuś, miałby w sierpniu tego roku 4 latka… Odszedł ode mnie, kiedy byłam w 6 miesiącu ciąży. Do dziś nic nie rozumiem, nie wiem, dlaczego tak się stało. Czas nie leczy smutku, żalu, rozpaczy.

4 latka

Dla mnie czas okazuje się być solą na moim poranionym sercu…

Bo obwiniam się, jeżeli choć jednego dnia o nim nie pomyślę, nie ożywię Go myślami. Bo nikt o Antosiu nie mówi. Widocznie nie byłam Go godna… Pan Bóg zawołał go do Siebie, a ja mogłam się nacieszyć Nim tylko 6 miesięcy, nosząc pod sercem. Obwiniam się za wszystko, za brak próbowania walki, za brak chęci ratowania Jego maleńkiego życia.

Dzisiaj dojrzewam do wielu pewnych sensownych myśli

Dopiero dzisiaj… Nie byłam Go godna… Nie wiem, dlaczego tak wtedy postanowiłam, nie wiem, dlaczego byłam tak wyrodna matką, która dbała tylko o swój tyłek. Był malutki, 28 cm i 450 gramów… Tylko odbicie w szpitalnym suficie mam w głowie, jak leżał obok mnie, umierając, a ja z bólu, rozpaczy i strachu nie umiałam nawet popatrzeć na Dziecię, które bezgranicznie kocham.

Jaka ja jestem podła, to tylko On wie…

Nie przytuliłam, nie ucałowałam i nie spojrzałam na jego maleńkie, nagie, zwinięte, małe ciałko… Dziś wiem, że jestem podła i arogancka, wtedy myślałam, że tak będzie lepiej, że dziś będzie mniej bolało, ale boli bardziej z każdym dniem.

Proszę Antosia, by nigdy o mnie nie zapomniał, by wiedział, że kocham Go bardzo, żeby czekał na mnie. Zastanawiam się, kto go pilnuje, z kim się bawi, jak jest ubrany, co lubi jeść, jak wygląda czy ktoś mu o mnie mówi??? Żal mam do siebie, żal do wszystkich, których wtedy że mną nie było.

Byłam sama z daleka od domu

W dużym, cichym szpitalu, a obok kobiety rodziły swoje donoszone dzieci… Dramat matki nie mija, u mnie się nasila i trwa, być może to taka moja pokuta… A mąż nie powiedział nic, nie widziałam Jego łez, nie słyszałam dobrych słów, do dziś nie rozmawiamy na tamten temat…

Lekarze zabraniali mi szybko zajść w następną ciążę, że będzie tak samo, że nie wolno… Po miesiącu była kolejna ciąża (zbliżenia z mężem miały charakter wyłącznie dla efektu ciąży, bo przyjemność się dla mnie nie liczyła). Dziś Karolek ma 3 latka i jest wspaniałym pełnowartościowym człowiekiem, którego kocham i kocham i kocham z całego serca… Ale pustka po Antosiu jest bez zmian…

Serce matki nie ma pojemności. Jest bez granic.


historia baner 2

 

Jeśli chcesz podzielić się swoją historią, wypełnij formularz.

 


Przeczytaj też inne historie TUTAJ >>> Wasze historie

Zdjęcie: ©MabelAmber/pixabay.com

Wiem, co to walka, a jednak teraz brak sił [HISTORIA PORONIENIA]

Długo zastanawiałam się, czy opisać moją historię. Trochę już w swoim życiu przeszłam i wydawało mi się, że nic nie jest w stanie mnie pokonać, a jednak życie zaskakuje… Przez ponad 6 lat wraz z mężem staraliśmy się o dziecko. Nie zliczę, ilu przeszłam lekarzy i ile badań. Wszystkie możliwe sposoby zawiodły.

wiem co to walka

Pogodziłam się z myślą, że nigdy nie zostanę matką

Zdarzył się cud… Nie miałam żadnych typowych objawów ciąży, jedynie byłam bardziej zmęczona, co zrzucałam na nagromadzenie obowiązków w pracy. Nie przypuszczałam nawet, że mogę być w ciąży. Zaczęłam szukać przyczyny swojego zmęczenia, zrobiłam test ciążowy i to był szok: dwie kreski. Następnego dnia kolejne dwa testy z wynikiem pozytywnym, ogarnęła nas niewyobrażalna radość.

Następnego dnia w poniedziałek od razu poszliśmy na wizytę do lekarza. Okazało się, że jestem w 11 tygodniu ciąży i noszę pod sercem synka. Cudowna informacja, w końcu spełnia się Nasze największe marzenie.

Wszystko było dobrze, mały się rozwijał i rósł, ja czułam się wspaniale

Aż rozpoczął się 27 tydzień. W czwartek wieczorem poczułam ból w dole brzucha i dziwne uczucie niepokoju. W piątek postanowiłam pojechać do mojego lekarza, żeby na wszelki wypadek sprawdzić, czy wszystko w porządku, niestety był na urlopie. Po południu zdecydowaliśmy się z mężem jechać do szpitala.

Na izbie lekarka zbadała mnie i stwierdziła, że pewnie drobna infekcja, ale położna uprosiła o zrobienie USG. Niby wszystko było dobrze, ale dla pewności zostawili mnie na noc na obserwacji. Całą noc nie mogłam ani leżeć ani siedzieć, ból był coraz większy.

Rano dostałam drgawek

Obudzony Pan doktor po badaniu stwierdził że rodzę. Naraz cały świat się zatrzymał w głowie, miałam milion pytań: jak to? dlaczego? Już, przecież jest za wcześnie? Mój synek urodził się w ciężkiej zamartwicy. Nawet mi go nie pokazali… Leżałam na pustej sali sama, nikt nawet nie powiedział, czy moje dziecko żyje.

Mój mąż próbował się coś dowiedzieć, ale został zbyty stwierdzeniem, że próbują ratować. Po 5 godzinach przyszła do mnie lekarka i powiedziała, że mam podpisać zgodę na przewiezienie dziecka do innego szpitala bo „się co chwilę zatrzymuje”.

Nogi ugięły się pode mną…

Zrobiło mi się czarno przed oczami. Jak go przewozili, mąż uprosił ratowniczkę, by na dwie sekundy zatrzymali się przed salą, bym mogła chociaż go zobaczyć. Tak zobaczyłam mojego synka przez ułamki sekund. Noc spędziłam w izolatce, nikt nawet do mnie nie zajrzał.

Następnego dnia wypisałam się na własne żądanie, chciałam zobaczyć synka, który dzielnie walczył o życie. Potem były kolejne dwa miesiące ciężkiej walki o jego życie. Co wychodziliśmy na prostą, dopadał nas kolejny cios, a to zakażenie, a to zapalenie opon mózgowych. Walka o jego życie wciąż trwała. Po 95 dniach udało nam się wyjść do domu i zaczęła się walka o jego sprawność, jakość jego życia.

Ponad rok rehabilitacji, zajęć, lekarzy badań

Mój synek żyje, obecnie praktycznie dogonił rówieśników. Kiedy po 1,5 roku wiedzieliśmy, że będzie dobrze, zdecydowaliśmy z mężem, że chcemy, aby Nasz synek miał rodzeństwo. Przeszło rok starań i 20 września test pokazał dwie kreski.

Ogarnęła nas radość i wiara, że teraz wszystko będzie dobrze. Już zaczęliśmy snuć plany, jak będzie cudownie. 22 września lekarz potwierdził, że to 5 tydzień. Niestety dwa dni później zaczęłam plamić. Od razu telefon do lekarza przepisane leki i leżenie. Doktor powiedział, że pozostaje mi tylko branie leków, leżenie i modlitwa.

Niestety dwa dni później poroniłam, już było po wszystkim

Myślałam, że mnie to nie spotka, nie po tym wszystkim. Sądziłam, że to, co przeszłam przy synku, sprawiło, że naprawdę jestem twarda i gotowa na wszystko, co przyniesienie życie. Strasznie się myliłam, na razie udaje przed mężem i synem, że jest dobrze, a w środku czuję, że wraz z moim aniołkiem umarła cząstka mnie samej. W nocy gdy oni śpią, cicho płaczę w poduszkę, tak bardzo teraz brak mi sił na dalszą walkę, a jednak muszę znaleźć w sobie siłę…


historia baner 2

 

Jeśli chcesz podzielić się swoją historią, wypełnij formularz.

 


Przeczytaj też inne historie TUTAJ >>> Wasze historie

Zdjęcie: ©Arcaion/pixabay.com

Tydzień szczęścia [HISTORIA PORONIENIA]

Zaszłam w ciążę w lutym. Na początku nie dopuszczałam do siebie myśli, że mogę być w ciąży, ale te mdłości, wiecznie zmęczona, ból piersi… Wtedy jeszcze się uczyłam i bałam się, co powiedzą rodzice… Któregoś dnia nie poszłam do szkoły, bo strasznie się źle czułam. Lekarz radził mi zrobić test lub od razu iść do ginekologa.

tydzień szczęścia

Wracałam od lekarza, wstąpiłam do apteki, kupiłam test

W domu poczekałam, aż moja mama z siostra wyjdą, aby zrobić ten test, kiedy nikogo nie będzie, został ze mną siostrzeniec, poszłam do łazienki, zrobiłam ten test. Od razu było widać dwie kreski… W oczach łzy, siostrzeniec wtedy powiedział „nie płacz, chodź się bawić”. Jeszcze jak na złość brat na chwilę przyjechał, gdy wracał z pracy i szybko wycierałam łzy, by nie widział…

Gdy tylko wyszedł, napisałam do swojego chłopaka, że zrobiłam test, jest pozytywny… Nie uwierzył mi, powiedział, że jak go okłamałam, to z nami koniec.

Zdenerwowałam się strasznie na niego, chciałam się komuś wypłakać

Tata wrócił do domu, to skorzystałam z sytuacji i zostawiłam mu wnuczka, wyszłam z domu i poszłam do pracy mojego chłopaka. Również tam pracowałam tylko w barze, a on na magazynie, była to firma tapicerska. Pani Kasia, taka nasza „mama” – tak ją na praktykach nazywałam, zawsze można było jej wszystko powiedzieć, zawsze doradziła, wysłuchała, pomogła – zauważyła, że coś jest nie tak.

Pokazałam jej test, była w szoku… Ja też. Przytuliła mnie i powiedziała, że wszystko będzie dobrze i to mi bardzo pomogło, w tym czasie chyba doszło do mojego chłopaka to, że nie okłamałam go, bo jak w takiej sprawie można w ogóle kłamać, jeszcze żebym kiedykolwiek go okłamała…

Wróciłam do domu i po dwóch dniach postanowiłam powiedzieć rodzicom

Tzn. najpierw mamie, mama na pewno była w szoku, lecz tego nie okazała, powiedziała mi, żebym tylko szkoły z tego powodu nie przerwała, bo to ostatnie pół roku zostało, przytuliła i poszła powiedzieć tacie.

Tata, słuchałam, ucieszył się bardzo, przyszedł do mnie, także mnie przytulił, powiedział, że będzie dobrze, że pomogą nam we wszystkim. Wtedy płakałam i chciałam się uspokoić, dopiero później do nich poszłam, siedzieli z moją starszą siostrą, mamą Wiktorka.

Mama na mnie spojrzała i powiedziała „czuję, że to będzie dziewczynka”

Z siostrą zaczęły wyliczać, który to tydzień, siostra od razu chciała ze mną jechać do ginekologa, lecz ja wolałam do innego i tu właśnie był mój błąd. W poniedziałek poszłam jak zawsze na praktyki, no i w wolnej chwili dzwoniłam do pani ginekolog, lecz nie było jej – dopiero za dwa tygodnie wizyta, nie chciałam tyle czekać, zadzwoniłam do drugiego… Dopiero w sobotę, okej tyle poczekam, nie doczekałam się..

W środę wcześnie rano miałam sen, że krwawię, obudziłam się i mówię sobie „to był tylko sen”. Poszłam do łazienki, bo chciało mi się siku, podcieram się, a tam krew – jeszcze nie dużo, ale jaśniutkie plamki krwi. Poszłam do mamy, mówię jej, co jest, powiedziała mi, że no tak nie powinno być…

Potwierdziła tylko to co, ja powiedziałam

Wróciłam do łóżka, łzy same mi zaczęły lecieć, trzymałam się za podbrzusze, zaczęło mnie boleć, płakałam tak z bólu, że aż siostra się obudziła, poszła po mamę i chciały jechać do lekarza, było to jakoś przed 8 już.

Pojechaliśmy najpierw do ginekologa, ale nie było go, więc do szpitala, był obok, poszliśmy na oddział ginekologiczny. Był obchód, po obchodzie lekarze gdzieś poszli, przyszła pielęgniarka, taka niemiła, naskoczyła na nas, że mogłyśmy od razu lekarza zawołać, a nie czekamy…

Że lekarze poszli na operacje i mam czekać, czekałam trzy godziny…

Przyszedł lekarz z przyszpitalnej przychodni, nie miał zbyt dobrej reputacji, ale chociaż on mógł mnie zbadać, poszłam z nim na USG. Mówi ze to był 7-8 tydzień, ale poroniłam. Zaczęłam płakać, poszłam się ubrać, nawet sznurowadeł nie zawiązałam, idę, tak płacząc, mama idzie w moją stronę, wtuliłam się w nią i powiedziałam, że tam już nic nie ma..

Że poroniłam… Przyjęli mnie na oddział, napisałam do chłopaka, że muszę mu coś powiedzieć, napisał ze już wszystko wie, że już do mnie jedzie. Nie wiem dlaczego, ale jak przyjechał, nie chciałam jego obecności, teraz tego bardzo żałuję, bo sama wszystko w sobie dusiłam, a go to wszystko bardzo też bolało. Stwierdziłam, że nie będę leżeć w tym przeklętym szpitalu, gdzie obok były kobiety w ciąży i wypisałam się na własne żądanie, wróciłam do domu, ponad miesiąc byłam na zwolnieniu, w międzyczasie chodziłam do psychologa, lecz nic to nie dało…


historia baner 2

 

Jeśli chcesz podzielić się swoją historią, wypełnij formularz.

 


Przeczytaj też inne historie TUTAJ >>> Wasze historie

Zdjęcie: ©wagrati_photo/pixabay.com

Badanie immunofenotypu – na czym polega i kiedy warto wykonać?

Jedną z możliwych przyczyn poronień (w tym nawykowych) jest nieprawidłowa odpowiedź układu odpornościowego. Mówiąc w uproszczeniu: organizm „walczy” z rozwijającym się płodem czy zarodkiem, „atakuje” go. Jak sprawdzić, czy za stratą stoi właśnie taka nieprawidłowość? Wykonując badanie immunofenotypu. Wynik badania i odpowiednie leczenie dają szansę na szczęśliwe rodzicielstwo.

badanie immunofenotypu, immunofenotyp

Spis treści:
Czym jest immunofenotyp?
Na czym polega badanie immunofenotypu?
Kiedy wykonać badanie immunofenotypu?
Jak przygotować się do badania immunofenotypu? Czytaj dalej