Umysł Jest królem

W ciążę zaszłam w 2018 roku niespodziewanie, późno, bo około 40 urodzin, ale jak ja się cieszyłam!!!

Dziewczyny, kobiety - trzeba myśleć o tym czego pragniecie z całych sił. Wam też się uda, na pewno!

Od początku był jakiś niepokój, bo po pierwszej wizycie ok 5. tygodnia nie było widać jeszcze serduszka. To jednak zbyt wcześnie, więc poczekałam chwilę i jest, słyszałam jak bije mojemu maleństwu serduszko. Mąż był pewien, że to dziewczynka i oboje cieszyliśmy się tą myślą. Pobolewał mnie brzuch, ale to niby na początku tak ma być. I na wizycie 7/8 tydzień nagle słyszę, że serduszko nie bije.

Proszę o sprawdzenie jeszcze chyba z 10 razy

Pani doktor sprawdza w milczeniu. Kolejne USG u innego lekarza. To prawda. To koniec. Moje urodziny przepłakałam. Tydzień potem koszmar w szpitalu!!!
W maju pierwsza miesiączka po obumarciu maleństwa. I ta ciągła myśl: „chcę być znów w ciąży.” Z całych sił brzmiało to we mnie jak mantra. W czerwcu nagle mąż mówi, że czuje ,że jestem w ciąży. Ja się pukam w głowę: „Skąd Ty to możesz wiedzieć kochanie?”. Robię test, żeby go sprawdzić i…nic nie ma śladu kreski. Ale nie daje mi to spokoju po tygodniu znowu test. Patrzę, a tam niby coś, ale nic nie widać 😉 Po kolejnym tygodniu….JEST!!!!!!JESTEM W CIĄŻY!!!!!!!

W 2019 roku urodziłam synka, zdrowego, najukochańszego, najcudowniejszego!!!!

Niby w szpitalu mówili trzeba odczekać, a moja Pani doktor: kochajcie się teraz i już jak chcesz mieć dziecko. W niecały miesiąc po zabiegu zaszłam w ciążę i wszystko skończyło się dobrze, choć bałam się do końca i różne momenty były (nawet krwawiłam). Ale wszystko się cudownie skończyło.

Dziewczyny, kobiety – trzeba myśleć o tym czego pragniecie z całych sił. Wam też się uda, na pewno!!!!!!!!!

Autor: Aga

Łzy szczęścia i łzy rozpaczy

Jestem mama już 3-letniej Majeczki, bardzo żywe dziecko i bardzo kochane, nasz promyczek. Po rozmowie z mężem postanowiliśmy, że chcemy mieć kolejnego bobaska. Maja jest już na tyle duża i samodzielna, że odnalazłaby się w roli starszej siostrzyczki.

Jakie są przyczyny trombofilii wrodzonej, Jakie są objawy trombofilii wrodzonej

W listopadzie 2019 zaczęliśmy starania o dzidziusia. Pierwszy cykl niestety bez rezultatu, drugi to samo… w końcu nadszedł styczeń 2020 okres mi się spóźniał 5 dni. Szybko po test i są upragnione dwie kreseczki. Cieszyliśmy się bardzo. Za trzecim razem nam się udało. Łzy radości były ogromne. Byliśmy bardzo szczęśliwi, że nasza córcia będzie miała rodzeństwo.

Nadszedł czas pierwszej wizyty

USG wykazało piękną kropeczkę. „Ciąża jest. 5 tydzień, zapraszam na kolejna wizytę za miesiąc.” – usłyszałam od ginekologa. Czekałam z niecierpliwością na kolejną wizytę, aż w końcu nadszedł ten dzień. Był to 9 tc. 4dzień ciąży. Serduszko pięknie biło, łzy ze szczęścia same płynęły po policzkach. Lekarz powiedział, że wszystko się dobrze rozwija, i że widzimy się kolejny raz za 2 tygodnie żeby zrobić badania prenatalne. Bardzo się cieszyłam. Wiedziałam, że znowu zobaczę nasze maleństwo, które z wizyty na wizytę było coraz bardziej silne i coraz większe.

W końcu po dwóch tygodniach nastał ten dzień

Było to całkiem niedawno, bo 6.04.2020 radości nie było końca. Najpierw jak na każdej wizycie czekał mnie fotel, potem USG. Lekarz w ciszy badał mojego dzidziusia. Po chwili usłyszałam bicie serduszka, piękny dźwięk. Lekarz ciągle coś sprawdzał, aż w końcu z jego ust padły słowa „Niestety muszę przekazać takie informacje, ale z pani dzieckiem niestety nie jest dobrze…”. Czułam jak mi serce staje, oczy pełne łez, tym razem łez rozpaczy. Lekarz kontynuuje dalej „U pani dziecka brakuje pokrywy czaszki, niestety muszę Panią skierować do szpitala…”. Byłam cała we łzach. Czułam się jakby to w ogóle nie było do mnie. Lekarz kazał mi się ubrać i wrócić do gabinetu. Usiadłam na krześle i czułam jak serce pęka mi milion kawałków. Lekarz zaczął tłumaczyć, że moje dzieciątko ma wadę, brak pokrywy czaszki i obrzęk mózgu, ze jest to wada, z którą dziecko nie ma szans na przeżycie i jest do wskazanie do przerwania ciąży… Następnego dnia musiałam wstawić się do szpitala.

Ciągle gdzieś ta malutka iskierka nadziei była we mnie: „może lekarz jednak się pomylił, jeszcze wszystko będzie dobrze”

Morze wylanych łez. Modlitwa żeby to wszystko jednak nie okazało się prawdą. Niestety w szpitalu na izbie przyjęć dwóch kolejnych ginekologów potwierdziło tylko to, co już wiedziałam… Przyjęto mnie na oddział. Najpierw podano mi tabletkę. Po 4 godzinach zaczęłam lekko krwawić. Ból w sercu był o wiele, wiele gorszy niż ból brzucha. Tabletka zaczęła działać po 6 godzinach. W toalecie poczułam, że coś ze mnie wyleciało. To było moje dzieciątko. Moje upragnione szczęście, na które tak bardzo czekaliśmy. Przyszła pielęgniarka i wyciągnęła je z toalety. Płakałam jak małe dziecko. Wzięli mnie na USG. Słyszę: „Doszło do poronienia„.

Tak bardzo ciężko na duszy, tak bardzo źle…

O 21 zabrali mnie na zabieg łyżeczkowania, bo strasznie krwawiłam… Następnego dnia wyszłam do domu. Moja rozpacz jest ogromna. Nasze kochane maleństwo, nasz kochany aniołek. Dlaczego Bóg cię od nas zabrał… nie umiem się z tym pogodzić, pustka w sercu. Nigdy bym nie przypuszczała, że przyjdzie mi przechodzić przez coś takiego… dlaczego to takie trudne. Dlaczego Bóg pozwolił nam się radować, żeby potem czuć ogromny żal i smutek…Dniami i nocami wylewam morze łez, jak mam teraz funkcjonować, jak mam dalej żyć…Tak cholernie ciężko.

Autor: Pola

Moja mała, ogromna strata

Chciałabym podzielić się moją krótką historią ogromnej radości i jeszcze większego smutku. To były tylko 4 mm, albo aż 4 mm mojego skarba, którego pokochałam od samych 2 kresek na teście ciążowym. Zastanawiam się, czemu? Czyja to była wina?

było tak blisko

Może niczyja i tak miało być? Może ginekologa, do którego poszłam na 1 wizytę, po potwierdzeniu ciąży z wynikami krwi. Przecież wykrył torbiel, nie zareagował… powiedział, że sam się wchłonie.

Był to wtedy 4 tydzień życia mojej kropeczki

Kolejną wizytę zapisał na za 3 tygodnie. Pełna radości i nadziei pojechałam tam. Zamknięte? Dzwonię więc… „Przepraszam jestem chory, zapomniałem do Pani napisać, że wizyta odwołana”. Spanikowałam. Ale jak to? 4 tygodnie bez kontroli? Przy torbieli? Udało mi się znaleźć innego lekarza, który przyjął mnie następnego dnia. Miał być to już 7 tc. Na USG wyszło, że to 6 tc.

Serduszko jest, bije bardzo ładnie

Duphaston na torbiel, sam się nie wchłonie, może grozić poronieniem. Następna wizyta za tydzień. Lekarz powiedział, że jesteśmy młodzi i będzie dobrze. Przychodzi czas następnej wizyty. Bradykardia, płód nadal na 6 tc, skierowanie na szpital. Jadę więc. Przyjęto mnie na oddział. Wieczorem przychodzi inny lekarz, nie ten, który mnie przyjmował.. rzuca się do mnie po co tutaj jestem, nie ma krwawień, więc szpital to nie miejsce dla mnie.

„Twój lekarz wysłał Cię tutaj żeby sobie uciszyć sumienie..”

Doprowadził mnie do płaczu. Wyszedł. Po pół godziny wraca i pyta, czy już sobie popłakałam. Mówi mi, że szpital mi nie pomoże, że i tak stracę ciążę. Rano przyszedł ordynator mówi, że USG zrobią mi jutro. Leżę więc i czekam. Nadeszła niedziela… idę na USG. Sytuacja bez zmian. Tętno płodu 70/min, nadal 6 tc. Szanse są równe zero, proszę się nie nastawiać. W poniedziałek kolejne USG, nadal to samo. Poczekajmy do jutra, ale niech się pani przygotuje na poronienie. Wtorek rano… kolejne USG. „No droga Pani, serca już nie ma”.

Kolana się pode mną ugięły

Siedzę na korytarzu. Po mojej lewej kaplica. Patrzę na figurę Jezusa i mówię: „Właśnie dlatego w Ciebie nie wierzę”. Zaproszono mnie na rozmowę, powiedzieli, że mogę zrobić badania genetyczne, mogę poprosić o skremowanie resztek, lub po prostu mogę wyrzucić podpaski. Mówię, że chcę skremować. Więc proszę iść do pielęgniarek i poprosić o pojemnik.

Poszłam do pokoju napisać sms do męża. „Kochanie straciłam naszą kropeczkę”

Ze łzami w oczach poszłam na podanie leków dopochwowo. Po 1 dawce dreszcze, ciągły płacz. Poszłam po 2 dawkę… „Doktorze chyba mam gorączkę”- „Nie ma pani, to nerwy”. Po kolejnej dawce czułam się jeszcze gorzej. Przychodzi położna „Może herbatkę pani zrobię, a coś pani rozpalona. Zmierzymy temperaturę ” 38,6 podali mi paracetamol i słyszę lekarza: „A co jak ona ma koronawirusa”. Wstrętny doktor, ten sam który, nie chciał mnie przyjąć na oddział. Czuję silny ból brzucha, wstałam do toalety. Siadam i poszło… przy mocnym skurczu, wypadło ze mnie chyba kilo skrzepów. Byłam tam 40 minut, wszystko wpadło do wc. Podpasek do kremacji już nie zbierałam. Po co? I tak moje największe szczęście wielkości ziarenka ryżu wpadło do wc. Wstaje,czuję, że zemdleję. Pobiegłam do pokoju i zasnęłam. Rano chciałam iść się umyć i znowu. Mrok w oczach. Proszę położną o pomoc. Podała mi kroplówki. Muszę być na czczo do USG więc tylko to mogą mi podać. Po kroplówce pomogła mi się umyć. Wróciłam do łóżka. Płaczę… Lekarz zaprasza mnie na USG „płód się poronił, ale trzeba i tak łyżeczkować. I proszę pani, chyba pani nie jest zła, że wtedy tak do pani mówiłem, ale ja jestem lekarzem i realistą”.

Jadę na zabieg, płaczę i nie mogę przestać

Uśpili mnie. Budzę się w pokoju. Obok na łóżku siedzi inna pacjentka, wcześniej jej nie było. Jeszcze na chaju pytam „co się stało?”. „Będą wywoływać poronienie, brak akcji serca 8 tc to już 2 raz w tym roku”. Płaczemy razem. Zabrali ją na zabieg, a mnie wypuszczono do domu. Patrzę na ostatnie USG mojej wielkiej miłości. Płaczę i czuję pustkę. To tylko 4mm, a taki ból w sercu za sprawą utraty takiego ziarenka. Boję się. Czy uda się następnym razem? Nie chcę wracać do pracy. Moja siła i wola życia została w szpitalnej toalecie.

„Cierpienia nie da się opowiedzieć – nie ma smaku, barwy, ani kształtu. Jest tylko ciężarem, który nosi się w każdej komórce ciała”

Moja historia, która doprowadziła mnie do tego zabiegu zaczęła się z dniem, w którym dowiedziałam się że jestem w ciąży. Wspaniała wiadomość, będziemy minęli dziecko. Euforia moja, męża, syna i całej rodziny.

Czy ciąża po poronieniu jest możliwa, Kiedy można zajść w ciążę po poronieniu

Wizyta u lekarza żeby potwierdzić radosne nowiny. Jest mała fasolka, serduszko bije. Czyli jest dobrze, bo niby dlaczego miała bym zachować dystans? To moje dziecko.

Znalazłam lekarza który docelowo miał poprowadzić moją ciąże. Telefon – wizyta wtorek wieczorem.

Gdy weszłam do gabinetu byłam wciąż tą samą osobą, oczekującą dziecka. Szczęśliwą kobietą. Gdy lekarz zaczął badanie USG od razu powiedział co widzi. Ciąża obumarła. Moja fasolka nie żyje.

Nie potrafię ocenić, czy lekarz wykazał się empatią, bo szok w jakim się znajdowałam skutecznie wymazał szczegóły tej wizyty. Jedyne co zapamiętałam, to to, że zabieg będzie w poniedziałek, czyli tydzień później. Co to oznacza dla mnie i mojego męża? Tydzień noszenia w brzuchu naszego martwego dziecka, bo dla nas to nie był płód tylko dziecko.

Mój świat przewrócił się do góry nogami. Internet zalewał mnie falą reklam dla ciężarnych, a ja widząc to za każdym razem czułam ból w sercu. Widok ciężarnej kobiety sprawiał że łzy cisnęły mi się do oczu.

Tak mijał dzień po dniu. Ten tydzień trwał wieki. Nadszedł jednak poniedziałek, w którym miałam pożegnać się z moim Maleństwem. Miniony tydzień wycisnął ze mnie więcej łez niż podejrzewałam, że w ogóle się da. Pojechałam więc do szpitala z myślą „dasz radę”, „już odżałowałaś”, ale to była tylko nadzieja na to, że tak będzie.

Po przyjeździe do szpitala i trafieniu na izbę przyjęć zaczął się mój dramat, który trwał do zamknięcia za sobą drzwi (na szczęście jeszcze tego samego dnia).

Izba przyjęć po brzegi wypełniona kobietami w ciąży, głaszczącymi swoje brzuszki. Wśród nich ja, ledwo trzymająca się kupy, co chwila wybuchająca płaczem.

Nadeszła moja kolej. Znowu pytania o ciąże o poronienie.. USG – lekarz poinformował mnie, że rozpoznanie się nie zmienia. „Proszę wyjść i czekać, ktoś po panią przyjdzie”.

Przyszła po mnie pielęgniarka. Zaprowadziła mnie na drugą poczekalnie. Tym razem czekam z tatusiami. W tle słyszę płacz noworodków, dźwięk wykonywanego KTG. Pani wzywa mnie na pobranie krwi i mówi: „Zwolni się miejsce, to panią zawołamy. Proszę wrócić i czekać”. Wracam więc i czekam.

Wychodzi lekarz do jednego z czekających panów. Gratuluje mu syna – cały zdrowy. Ogrom radości na twarzy świeżo upieczonego ojca. Dzwoni do cioci, wujka, mamy, taty, a ja patrzę na to wszystko i czuję autentyczny, fizyczny ból w sercu. Czuję się tak, jakby ktoś celowo wystawił mnie na próbę żeby sprawdzić ile psychicznie jest w stanie znieść kobieta w takiej sytuacji.

Nagle otwierają się drzwi wyjeżdża maleństwo, świeżo urodzone, zawinięte w kokonik a ja nie wytrzymuję, wybucham płaczem. Ból, uczucie niesprawiedliwości, beznadziejności towarzyszy mi z każdą minutą spędzoną w tym miejscu.

Chwilę później sytuacja się powtarza. Kolejny pan zostaje ojcem, a moje cierpienie znowu się potęguje.

Po dwóch godzinach oczekiwania w końcu znalazło się dla mnie miejsce. Idę przygotować się do zabiegu. Jak łatwo się domyślić trafiam na salę gdzie leżą ciężarne, czyli torturom ciąg dalszy, na szczęście szybko mnie zabierają. Zabieg był bardzo szybki, gdy otworzyłam oczy nie do końca  wiedziałam co się dzieje, pamiętam że było mi przeraźliwie zimno. Skuliłam się więc na łóżku i pomyślałam „no to po wszystkim”. Ale to nie był koniec. Nie musiała długo czekać na kolejną dawkę bólu psychicznego. Naprzeciwko mnie położyli kobietę po CC. Nie trudno się domyślić że była najszczęśliwszą osobą pod słońcem, a ja? Jej przeciwieństwo, kłębek nieszczęścia przezywający swoisty dramat.

Rozpłakałam się, ale myślę, że ze względu na specyfikę pracy tego oddziału takich „przypadków” jak ja jest więcej i personel nie okazuje zbytniej empatii

Nie mam żalu o to, że nie znalazłam pocieszenia wśród pracowników szpitala bo byłam po prostu kolejnym przypadkiem i jest to dla mnie zrozumiale. Mam jednak żal o to, że kobiety takie jak ja, które tracą swoje dzieci są wystawiane na takie cierpienie, którego można było by uniknąć.

Czekanie na usunięcie resztek po poronieniu z tryskającymi ze szczęścia świeżo upieczonymi rodzicami  to ból, który ciężko opisać. Przenikający całe ciało, rozrywający serce, wywołujący dreszcze. Pomyśleć, że tak naprawdę można by było go uniknąć, albo chociaż zminimalizować.

Dlatego powtórzę, że mam żal, żal o to, że nikt nie dba o komfort psychiczny kobiet będących w takiej sytuacji. Broszurki, w których możemy przeczytać. że mamy prawo do rozmowy z psychologiem czy osobą duchowną przestają mieć jakiekolwiek znaczenie na tle tego, co faktycznie na nas czeka.

Ból po zabiegu? Znikomy. Ból po tym, przez co musiałam przejść? Nie do zapomnienia.

Z poważaniem,
Pacjentka

Nasze bliźniaczki

Wreszcie spotkałam wspaniałego mężczyznę. Znaliśmy się dość krótko, lecz wiedzieliśmy, że chcemy być razem i chcemy mieć dzieci.

nasze bliźniaczki

Starania zaczęliśmy po miesiącu znajomości, a po dwóch miesiącach okazało się, że jestem w ciąży. Radość wielka i wpis na FB z testem ciążowym. Ja mówiłam: „Poczekaj jeszcze nic nie mów nikomu, zobaczmy czy będzie wszystko dobrze”. To był listopad 2018 roku… Święta 2018 roku to czas emocji… Różnych… 20.12.2018 byliśmy u ginekologa, a był to 11 tc.

Dowiedzieliśmy się, że to ciąża bliźniacza

Pierwsza była radość – bo bliźniaki, a za chwilę słowa lekarza: „Nie wiem jak mam to powiedzieć… Serduszka nie biją… Ciąża obumarła w 9 tc.” Byliśmy w szoku. Zadawaliśmy sobie pytanie: „ale jak to?”. Jeszcze w gabinecie lekarz mówił, że trzeba zrobić szybko zabieg ze względu na moje bezpieczeństwo, na moje życie.

22.12. Mieliśmy ślub.
24.12. Miałam zabieg wyłyżeczkowania.
To były dziewczynki…
Badania genetyczne nie wykazały żadnych wad.
Zrobiłam badania na trombofilię, okazało się, że jestem na to chora. Dostałam progesteron, tabletki i zastrzyki przy kolejnej ciąży i udało się.
9.12.2019. Urodziłam naszego chłopczyka.

Autor: M.