Utrata dziecka oczami ojca

Piszę ten tekst, bo czuję potrzebę podzielenia się bólem, którego doświadczam. Wiem, że moja ukochana żona cierpi wielokrotnie bardziej ode mnie, zarówno fizycznie, jak i psychicznie, ale mój ból jako ojca jest równie prawdziwy.

Ale od początku… Mamy już jednego wspaniałego synka, który ma 2,5 roku. Tak bardzo go kochamy, że postanowiliśmy mieć drugie dziecko. Udało się praktycznie od razu. Szczęście, radość, plany na przyszłość – lekka obawa, jak to będzie z dwójką, skoro jeden już jest bardzo absorbujący.

Kolejne wizyty u lekarza przebiegają pomyślnie, mijają tygodnie. Ze względu na wiek żony (37 lat) zlecane są badania prenatalne, które nie wykazują nic niepokojącego. W końcu zlecane jest echo serca maluszka. Tydzień wcześniej żona czuje się źle i prosi, żebym pojechał z nią na to badanie.

Jedziemy niczego nieświadomi. Żona wchodzi do gabinetu, po czym dostaję telefon: „Michał, proszę, przyjdź tu, błagam…” Wchodzę, a lekarka przekazuje najgorszą wiadomość, jaką mogliśmy usłyszeć: serce naszego dziecka niestety nie bije. Żona płacze, rzucam się jej w ramiona i również zaczynam płakać. Lekarka tłumaczy, co się stało, a my przytulamy się, nie mogąc uwierzyć w to, co słyszymy. Wracamy do domu. Żona chce zadzwonić do swojej mamy, ale nie jest w stanie mówić, więc biorę telefon i przekazuję tragiczną wiadomość. W drodze do domu płaczemy oboje.

W domu przekazujemy straszne wieści moim rodzicom. Wszyscy płaczą. Nasz synek jest przerażony, bo nie rozumie, co się dzieje. Opanowujemy emocje i jedziemy do szpitala, gdzie spotykamy się z pełnym zrozumieniem i pomocą personelu.

Następnego dnia jadę do żony, która już otrzymała pierwszą dawkę oksytocyny, aby wywołać poród. Początkowo skurcze są co 7 minut, potem co 5. Żona cierpi z bólu, więc prosimy o leki przeciwbólowe. Pierwszy nie pomaga, więc dostaje drugi. W końcu lekarz bada żonę i stwierdza, że akcja porodowa się rozpoczęła. Jedziemy na salę porodową.

Utrata dziecka oczami ojca

Tam żona dostaje kolejną kroplówkę z oksytocyną, a skurcze przyspieszają. Zaczyna się akcja porodowa. Pielęgniarka i młoda lekarka są bardzo empatyczne i pomocne, w przeciwieństwie do lekarza przyjmującego poród. Gdy żona krzyczy z bólu, on poirytowany mówi: „Niech pani nie krzyczy”. Ja płaczę, patrząc, jak żona cierpi.

W końcu lekarz wyciąga dzidziusia z brzucha żony, a mnóstwo krwi pryska na niego. Żona się uspokaja… Już nie cierpi z bólu. Pielęgniarki pytają, czy chcemy obejrzeć dziecko. Ja chcę, żona nie. Przychodzi anestezjolog i zaczynają usypiać żonę, bo będzie miała łyżeczkowanie.

Zostaję wyproszony do innego pomieszczenia, gdzie leży nasz Maciuś. Pielęgniarka go waży i mierzy, po czym przykrywa podkładem i zakłada czapeczkę. Jest śliczny… Nie wytrzymuję… Łzy napływają mi do oczu… Głaszczę go po główce i cały czas płaczę. Byłby takim cudownym dzieckiem… ogarnia mnie niewyobrażalna rozpacz i płaczę jeszcze bardziej.

Moją ukochaną żonę wybudzają, już po wszystkim… Już nic ją nie boli. Ale widzę, że cierpi psychicznie. Nie wiem, co będzie dalej, boję się tego i bardzo cierpię. Nigdy nie myślałem, że można tak cierpieć po stracie kogoś, kogo się nawet nie poznało… Ból jest ogromny.

Michał

Jeżeli Ty też chcesz podzielić się swoją historią, możesz zrobić to tutaj: https://www.poronilam.pl/kontakt/podziel-sie-swoja-historia/

Oceń

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *