Życiowy pech? Historia czterech Aniołków

Witam. Jestem mamą 5 dzieci, w tym 4 aniołków. Pierwsze moje dziecko – syn. Wyczekiwany z niecierpliwością. Całą ciążę o siebie dbałam, wizyty u lekarza raz w miesiącu. Na każdej z tych wizyt lekarz utwierdzał mnie w przekonaniu, że synek jest zdrowy… W 38 tygodniu przez cc urodził się Natan… W drugiej dobie życia pediatra usłyszał szmer w serduszku i stwierdził, że mam umówić wizytę u kardiologa.

życiowy pech

Pamiętam jak dziś, że wizyta ustalona odbyłaby się w 2 miesiącu jego życia

Mieliśmy wyjść ze szpitala w 4 dobie, ale zatrzymała nas żółtaczka… Synek praktycznie cały czas spał i mało jadł, z racji tego, że to moje pierwsze dziecko myślałam, że to normalne.

W 6 dobie trafiliśmy na bardzo dokładnego pediatrę, który stwierdził, że trzeba skonsultować ten szmer natychmiast w szpitalu oddalonym o 60 km od miejsca zamieszkania i porodu. Nie mogłam jechać z synem na konsultację, bo twierdzono, że to nic poważnego i na pewno wróci niedługo do mnie… Z synem pojechał mąż i moja mama…

Po jakimś czasie otrzymałam telefon…

„Dziecko nie ma polowy serduszka” był to dla mnie szok i jedna wielka niewiadoma (jak dziecko bez polowy serduszka może w ogóle żyć)… Szybkie pakowanie i wypis ze szpitala… 6 dni po cc sama jechałam do szpitala oddalonego o 60 km… W szpitalu mi wszystko wyjaśniono. Okazało się, że syn ma HLHS i lekarze dziwili się, że nie zauważono tego w ciąży, ponieważ u nas praktycznie nie było lewej komory serca… W końcu syn trafił we właściwe ręce, otrzymał lek, który utrzymywał go przy życiu aż do czasu operacji.

Gdy zobaczyłam syna po operacji, miałam ochotę wyszeptać mu do ucha, że jeśli nie ma siły walczyć, to nie musi, że bardzo go kocham i zrozumiem, jeśli nie chce walczyć, ale nie umiałam… W 26 dobie życia komplikacje, ponowne otwarcie serduszka..

Nie zdążyłam dojechać do syna przed operacja…

Pamiętam, że jadąc do niego czułam, że jadę tam ostatni raz i tak było… Czekając pod salą operacyjną zostałam poproszona o pójście z pielęgniarką, już wtedy wiedziałam, że syn zmarł… Lekarz coś mi mówił, ale nie pamiętam co (a może nie chcę pamiętać), spytałam tylko, czy mogę już wyjść i wyszłam, nie czekając na odpowiedź, nie spytałam nawet, co dalej z moim synkiem… Nie wiem, jak dotarłam do domu (wracałam samochodem sama), dopiero wieczorem oprzytomniałam, zadzwoniłam do szpitala i spytałam co dalej… Niestety sekcja zwłok, wiec musiałam czekać z pożegnaniem mojego Aniołka…

Pytając lekarzy, czemu tak się stało, nikt nie potrafił udzielić mi na to odpowiedzi… Słyszałam tylko „pech”. Syn miał na imię Natan, w tłumaczeniu „Dar od Boga”, wg mnie dar od boga dla boga… Przez to straciłam wiarę…

Po 8 miesiącach okazało się, że jestem w ciąży…

Wielka radość a jednocześnie strach.. Jak się okazało nie bezpodstawny, może przeczucie?! Okazało się, ze ciąża jest, ale się nie rozwija… Poronienie zatrzymane, a że w moim szpitalu patrzyli na to, co im się bardziej opłaca zrobić, od razu zabieg łyżeczkowania…

Niestety z mężem się rozwiodłam, chyba nas to przytłoczyło i oddaliło… Poznałam obecnego partnera i postanowiliśmy założyć rodzinę…

Pierwszy miesiąc starań i stało się – ciąża…

Pierwsza wizyta ciąża potwierdzona. Druga wizyta ciąża się znów nie rozwija – poroniłam sama, w domu… Postanowiliśmy, ze po odczekaniu 3 miesięcy postaramy się o dziecko i ku naszemu zaskoczeniu znów od pierwszego cyklu udało się, ale ja nie potrafiłam się cieszyć…

Na szczęście udało się i teraz mam roczną córeczkę obok siebie, której zaraz po porodzie nie potrafiłam pokochać, ponieważ bałam się, że ktoś przyjdzie i powie, iż coś jest nie tak… Na szczęście po kilku dniach obawy te przeszły a ja odzyskałam radość z rodzicielstwa…

Ale tu nie koniec historii…

3 miesiące temu okazało się, że jestem w ciąży – nieplanowanej, ale mimo to się cieszyłam… Wszystko było dobrze, aż pewnego dnia dopadło mnie złe przeczucie… Po prostu czułam, że coś jest nie tak… Pojechałam do lekarza, powinnam być w 12 tyg. + 3 dni, a ciąża zatrzymała się na 11 tyg. + 2 dni, dzidziuś już nie żył…

Poronienie wywołane tabletkami, urodziłam dzidziusia sama, lecz nie mogłam się oczyścić i miałam wykonywany zabieg. Po badaniach DNA okazało się, że mielibyśmy córeczkę, daliśmy jej imię Maria i zrobiliśmy pogrzeb. Po wykonaniu wielu badan, które wyszły w normie usłyszałam już od 3 lekarzy, że mam pecha?


historia baner 2

 

Jeśli chcesz podzielić się swoją historią, napisz do nas na adres info@poronilam.pl

 


Przeczytaj też inne historie TUTAJ >>> Wasze historie

Oceń

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *