Historia „Tęczowe dziecko” – Moje tęczowe dzieci

„Tęczowe dzieci” – osobom, które doświadczyły poronienia znane określenie. Ja doświadczyłam tego x2. Właściwie to mój przypadek jest trochę inny. Moje jedno tęczowe dziecko żyje, drugie nie. A jeszcze dokładniej to nie żyje to pierwsze.

wasza historia

Mojej pierwszej straty doświadczyłam w październiku 2018. Miałam w domu rocznego syna. Chcieliśmy mieć jeszcze jedno dziecko, z małą różnicą wieku. Kiedy nasz N. skończył 13 miesięcy udało się, byłam w ciąży.

Ciąża od początku nie rozwijała się tak jak powinna. Ciągle była jakby młodsza, to nie było widać zarodka, to serduszka. Na 3 wizycie u lekarza coś tam pikało, ale jakby za mało. W końcu skończyło się na tym, że maleństwo stanęło w rozwoju.

W 10 tc trafiłam do szpitala na wywołanie poronienia. Niestety byłam przypadkiem, który sam nie poroni. Dostawałam tabletki w końskich dawkach, nie ruszyło. Po łyżeczkowaniu było po wszystkim. Czułam się tak „pusta w środku”,  wtedy myślałam, że już nic gorszego mnie w życiu nie spotka. Niestety- spotkało.

Pół roku po poronieniu znów byłam w ciąży. Wyczekiwanie i radość przeplatały się ze strachem. Jednak tym razem ciąża rozwijała się książkowo. W 13 tc pojechaliśmy razem z mężem na badania prenatalne. Widzieliśmy ruchliwego maluszka, rączki, nóżki. Lekarz powiedział, że wygląda na dziewczynkę i mamy zdrowe dziecko. Od zawsze marzyłam o córeczce, cieszyłam się jakbym wygrała w totka. Będę mieć moja ukochana córeczkę! Moją małą M.

17 tc kolejna wizyta u lekarza. Lekarz wypatrzył, że coś nie tak jest z sercem. Obraz nie był prawidłowy. Kolejne badania, kolejni lekarze, padł wyrok złożona, ciężka, sinicza wada serca. Bez wad genetycznych. Wtedy mogliśmy legalnie w Polsce usunąć ciążę. Jednak sama wada serca nie była dla nas wystarczającym powodem do podjęcia takiej decyzji.

Urodziłam M. o czasie w 39 tc. W jak to nam mówiono najlepszym ośrodku do tego typu wad w Polsce. Malutka była idealna, była naszą małą, dzielną wojowniczka. Walczyła dzielnie, jak już wydawało się, że wyszliśmy na prostą, że już wszystko musi być dobrze.

M. odeszła mając zaledwie 5 tygodni. Nagle, nikt się tego nie spodziewał. Nawet lekarze. Do dziś nie wiemy dlaczego tak się stało. Przecież dzieci z cięższymi wadami żyją i mają się dobrze. Nie moja mała M. Załamałam się, nie umiałam pozbierać myśli. Dobrze, że mój mąż był na tyle silny, żeby to wszystko zorganizować, bo ja nie byłam w stanie.

Przy życiu trzymał mnie tylko mój syn, który wtedy miał zaledwie 2 i pół roku. Na szczęście był na tyle mały, że nie rozumiał tego co nas spotkało. Wtedy mówiłam, że już nigdy więcej nie urodzę dziecka. Nie przeżyje kolejnej straty. Nie ma nic gorszego jak śmierć własnego dziecka. Jednego dnia masz uśmiechnięte, kochane dziecko, słyszysz że za kilka dni zabierzesz je do domu. Planujesz w myślach co będziecie robić, będziecie w końcu w komplecie a nagle cały świat ci się zawala. Następnego dnia dziecka nie ma.

Było ciężko, nie mogłam patrzeć na kobiety z wózkami. Wracałam do domu zamykałam się w łazience, albo wchodziłam pod prysznic i wyłam jak dziecko. Serce mi pękało na każdą myśl o niej. Tęsknota mnie wykańczała. Im więcej czasu mijało tęskniłam za nią coraz bardziej. Wtedy zaczęłam myśleć o kolejnej ciąży, o tym że ja muszę mieć jeszcze jedną córkę.

I tak się stało, równo 7 miesięcy po śmierci mojej małej M. zobaczyłam 2 kreski na teście ciążowym. 15 miesięcy po śmierci M na świat przyszła nasza druga córka. ZDROWA. 1 czerwca moje oczko w głowie skończy rok. Jest moją prawdziwą tęcza, moją małą iskierką, jest moim takim prawdziwym oczkiem w głowie.

Dzisiaj, ponad 2 lata po śmierci naszego aniołka jeździmy razem całą czwórka na cmentarz. Mój syn dobrze wie, że ma siostrę aniołka. Opowiada o niej innym. Choć osobiście jej nigdy nie poznał mówi, że on ma 2 siostry jedna jest aniołkiem. Wie, że mama najpierw urodziła jego, później aniołka a później naszą P. Nosi jej na grób razem z tatą czerwone róże.

Chciałabym, aby kiedyś w przyszłości moje dzieci o niej pamiętały. Aby same dobrowolnie czuły potrzebę odwiedzenia grobu siostry. Choć nie ma jej z nami, zawsze będzie częścią nas. Częścią, która nas jeszcze bardziej zbliżyła do siebie, a najbardziej nauczyła nas cieszyć się z tego co mamy tu i teraz. Doceniać zdrowie i je szanować. Bo jak jest zdrowie to poradzimy sobie ze wszystkim.


Jeśli Ty również chcesz podzielić się z Nami historią ,,Tęczowego dziecka” prześlij ją na  kontakt@poronilam.pl lub uzupełnij poniższy formularz. 

    Tęczowe dziecko - Podziel się swoją historią

    Wyrażam zgodę na przetwarzanie danych osobowych zgodnie z ustawą o ochronie danych osobowych w związku z przesłaniem historii do publikacji. Podanie danych jest dobrowolne, ale niezbędne do publikacji historii. Zostałem/am poinformowany/a, że przysługuje mi prawo dostępu do swoich danych, możliwości ich poprawiana, żądania zaprzestania ich przetwarzania. Administratorem danych osobowych jest Stowarzyszenie Edukacji Medycznej „ASKLEPIOS” z siedzibą w Katowicach, ul. 1 Maja 9 lok. 8 (kod pocztowy: 40-224) zarejestrowane w Rejestrze Stowarzyszeń, Innych Organizacji Społecznych i Zawodowych, Fundacji Oraz Samodzielnych Publicznych Zakładów Opieki Zdrowotnej pod numerem KRS 0000645298, NIP 9542771170. Więcej informacji znajdziesz w naszej polityce prywatności (https://www.poronilam.pl/polityka-prywatnosci/).

    Zapoznałem/am się z polityką prywatności, regulaminem serwisu i są mi znane zasady przetwarzania moich danych osobowych.

    Oświadczam, że posiadam pełne prawa autorskie i pokrewne do przesłanych materiałów. Jednocześnie potwierdzam, że przesyłając materiały do publikacji nie naruszam jakichkolwiek praw osób trzecich (w świetle m. in. art. 270 i 233 KK oraz art. 23 i 4310 KC) i wyrażam zgodę na ich publikację na łamach serwisu Poroniłam.pl.

    * pola obowiązkowe

    Informacja
    Redakcja Poroniłam.pl zastrzega sobie prawo do naniesienia poprawek do przesłanych historii, aby tekst był zgodny z zasadami ortograficznymi i interpunkcyjnymi j. polskiego. Nie publikujemy nazwisk lekarzy i nazw szpitali.

    Historia zostanie opublikowana anonimowo. 

    Uwaga! Nie publikujemy nazwisk lekarzy i nazw szpitali.

    Historia „Tęczowe dziecko” – Cud od Boga

    Pierwszego syna urodziłam 5 lat temu, ciąża i poród były można powiedzieć książkowe, więc z mężem zaczęliśmy dość wcześnie myśleć o rodzeństwie dla niego. Dwa lata później zaszłam w ciążę, niestety pośród stresów nie zdążyłam jej zbyt szybko zauważyć i wziąć się w garść. Dwoma kreskami na teście cieszyliśmy się kilka dni. Na USG wyszła ciąża 8 tyg.  bez bicia serduszka, lekarz mówił że jest nadzieja. Tego samego dnia zaczęło się krwawienie.

    wasza historia

    Moja historia poronienia była już kiedyś opisana na waszej stronie, ze względu na traumę jaką przeżyłam nie tylko w związku ze stratą dziecka, ale i traktowaniem przez położne. Po łyżeczkowaniu wróciłam do domu. Musieliśmy swoje odcierpieć, ale nie traciliśmy nadziei, walczyliśmy dalej.

    Dwa lata później kolejne dwie kreski na teście. Mąż się cieszył a ja od początku czułam, że coś nie tak… Dużo modliłam się o dziecko, ale miałam straszne bóle jajnika, powłóczyłam nogą. Pojechaliśmy do szpitala. Na USG wyszła ciąża pozamaciczna – 5 tydzień. Lekarz od razu kazał zostać na operację. A ja dostałam zdjęcia z USG z zarodkiem w jajowodzie. W kolejnym USG następnego dnia okazało się że zarodka już nie ma jajowód pękł a ja muszę być już operowana.

    Kiedy pytałam lekarzy jakie są szanse na kolejne dziecko mówili 50%. Niby optymistycznie tylko skoro na dwóch jajnikach zachodziłam w ciąże co dwa lata, to moje wyliczenia nie były optymistyczne, bo nie chciałam rodzic mając więcej niż 35lat. Powiedziałam mężowi, że nie chce już przechodzić przez kolejna stratę, szpitale itp.

    Chciałam szybko coś zdecydować w ciągu kilku dni ustalić plan na resztę życia. Myśleliśmy nad adopcją. Ale cały czas czułam opiekę Boga nad naszą rodziną, nie pomyliłam się. Miesiąc po wycięciu jajowodu zaszłam w ciążę.

    Bardzo się bałam przez całe 9miesiecy, ale szczęśliwie nasz syn jest z nami już drugi miesiąc. Lekarze prowadzący mnie do porodu dziwili się, że po laparoskopii i wycięciu jajowodu tak szybko zaszłam w ciążę, a jednak cuda się zdarzają czasem wystarczy zaufać…

    Autor: Szczęśliwa mama


    Jeśli Ty również chcesz podzielić się z Nami historią ,,Tęczowego dziecka” prześlij ją na  kontakt@poronilam.pl lub uzupełnij poniższy formularz. 

      Tęczowe dziecko - Podziel się swoją historią

      Wyrażam zgodę na przetwarzanie danych osobowych zgodnie z ustawą o ochronie danych osobowych w związku z przesłaniem historii do publikacji. Podanie danych jest dobrowolne, ale niezbędne do publikacji historii. Zostałem/am poinformowany/a, że przysługuje mi prawo dostępu do swoich danych, możliwości ich poprawiana, żądania zaprzestania ich przetwarzania. Administratorem danych osobowych jest Stowarzyszenie Edukacji Medycznej „ASKLEPIOS” z siedzibą w Katowicach, ul. 1 Maja 9 lok. 8 (kod pocztowy: 40-224) zarejestrowane w Rejestrze Stowarzyszeń, Innych Organizacji Społecznych i Zawodowych, Fundacji Oraz Samodzielnych Publicznych Zakładów Opieki Zdrowotnej pod numerem KRS 0000645298, NIP 9542771170. Więcej informacji znajdziesz w naszej polityce prywatności (https://www.poronilam.pl/polityka-prywatnosci/).

      Zapoznałem/am się z polityką prywatności, regulaminem serwisu i są mi znane zasady przetwarzania moich danych osobowych.

      Oświadczam, że posiadam pełne prawa autorskie i pokrewne do przesłanych materiałów. Jednocześnie potwierdzam, że przesyłając materiały do publikacji nie naruszam jakichkolwiek praw osób trzecich (w świetle m. in. art. 270 i 233 KK oraz art. 23 i 4310 KC) i wyrażam zgodę na ich publikację na łamach serwisu Poroniłam.pl.

      * pola obowiązkowe

      Informacja
      Redakcja Poroniłam.pl zastrzega sobie prawo do naniesienia poprawek do przesłanych historii, aby tekst był zgodny z zasadami ortograficznymi i interpunkcyjnymi j. polskiego. Nie publikujemy nazwisk lekarzy i nazw szpitali.

      Historia zostanie opublikowana anonimowo. 

      Uwaga! Nie publikujemy nazwisk lekarzy i nazw szpitali.

      Moja historia o stracie

      Długo zastanawiałam się, czy opisać tutaj swoją historie…Opowiedzieć kilka słów o stracie, która złamała mi serce na kawałeczki i nie wiem czy już kiedykolwiek pozbieram je w jedna całość.

      wasze historie

      Od ponad roku czasu rozmawiałam z partnerem na temat ciąży, dla niego jeszcze nie nadszedł odpowiedni czas, chciał zaczekać. I tak mijał miesiąc za miesiącem, a ja po cichu, każdego dnia modliłam się o ciąże. O tego upragnionego dzidziusia zesłanego nam przez Boga..

      W marcu na teście pojawiały się upragnione 2 kreseczki, płakałam ze szczęścia. Jednak już pierwszej nocy dostałam dużych boli w podbrzuszu i tak bardzo się przestraszyłam, że coś jest nie tak.

      Po kilku dniach wizyta – gdzie lekarz potwierdził, że jest zarodek w macicy i wszystko wygląda w porządku. Czułam się jednak bardzo źle, wymiotowałam, jedno przeziębienie zaraz kolejne. Do tego bakterie w moczu. Dostałam antybiotyk.

      Po 2 tyg. umówiłam się do kolejnego lekarza z nadzieją, że usłyszę bicie serduszka. Tak się jednak nie stało. Lekarz powiedział, że może być różnie i proszę wrócić za 2 tyg.

      Nie chciałam w to wierzyć, ale mimo to cały czas czułam niepokój. Intuicja matki jednak nigdy się nie myli. Po 2 tyg. wizyta i wyrok: brak echa zarodka. „Proszę się umówić na zabieg – można nawet dzisiaj”.

      Nie słyszałam już reszty wypowiedzianych przez lekarza słów. Nie chciałam w to uwierzyć. Z płaczem wyszłam z klinki i ma drugi dzień. Wróciłam do swojego pierwszego lekarza, który dał nadzieje. Nie ma serduszka, ale pęcherzyk urósł- czekamy 10 dni.

      Po tygodniu dostałam plamienia i jak to stwierdził lekarz: „Ameryki z tego nie będzie”. Ot tak.5 min wizyty, diagnoza ciąża obumarła i proszę na recepcji umówić się na zabieg”.

      Po raz kolejny odmówiłam. Pojechałam do Pani Doktor, która prowadziła ciąże siostry, potwierdziła, że niestety dzidziuś się nie rozwija. Ciąża zatrzymała się na 6 tyg. Powiedziałam, że chce spróbować poronić naturalnie w domu.

      4 dni w bólach spędzone w wannie. I “łapania” wszystkiego co wydawało się być moim maleństwem. Poniedziałek wizyta kontrolna niestety ciąża nadal jest. Uprosiłam tabletki. Niestety i one nie pomogły. kolejnego dnia zgłosiłam się do szpitala. Tysiąc ludzi, lekarzy, pielęgniarek pytających w kolko o to samo. Żadnej empatii, żadnego wyjaśnienia na czym polega zabieg. Parę godzin i już po.

      Wychodzę ze szpitala bez niczego. Nigdy nie sadziłam, że mnie to spotka, że spotyka to tysiące kobiet na całym świecie. Że będę musiała iść do szpitala, nie na poród tylko po to, aby wrócić do domu z niczym.
      Z rana w sercu, która każdego dnia boli bardziej.

      Mam 5 letniego synka dzięki, któremu staram się przetrwać każdy kolejny dzień. Mój partner i przyjaciółka Agata, bez których poddałabym się już na samym początku. Dziękuje ze jesteście.

      2 tyg. po dowiedziałam się z badań, ze to był chłopiec. Miałam mieć 2 synka. Tęsknie za Toba mój maluszku. Mama bardzo Cię kocha i zawsze będzie. Gdziekolwiek jesteś.
      A kiedyś spotkamy się tam po drugiej stronie i będę śpiewać Ci na dobranoc i słuchać Twojego śmiechu.

      Autor: Karina

      Jak prawidłowo zabezpieczyć próbki po poronieniu?

      Konsultacja merytoryczna: Krystyna Szymczyk, Zastępca Koordynatora Działu Laboratoryjnego testDNA Laboratorium Sp. z o.o.

      Dzięki prawidłowemu zabezpieczeniu materiału z poronienia można wykonać badania genetyczne – ustalające płeć dziecka i możliwą przyczynę poronienia. W jaki sposób wykonać to poprawnie, aby próbka nadawała się do realizacji testów?

      1. Instrukcja prawidłowego zabezpieczenia materiału po poronieniu
      2. W próbce musi być materiał płodu
      3. Przechowywanie próbek
      4. Badania DNA ujawnią genetyczne przyczyny poronienia
      5. Badanie płci po poronieniu umożliwia rodzicom skorzystanie z praw

      Instrukcja prawidłowego zabezpieczenia materiału po poronieniu

      Wszystkie czynności najlepiej wykonywać w rękawiczkach. Na początku należy przygotować pojemnik – powinien być sterylny (można wykorzystać np. pojemnik na mocz dostępny w aptece).

      Później konieczne jest wlanie do niego ok. 30 ml soli fizjologicznej. Następnie w pojemniku z roztworem umieszcza się materiał: kosmówkę, pępowinę, przypępowinowe fragmenty łożyska, fragmenty tkanek płodu, kosmki kosmówki lub pęcherzyk płodowy. Czytaj dalej

      Koło życia- stracić życie by wygrać życie – historia o stracie

      Wiele lat starań o ciążę, po 6 latach się udaje. Ciążę znoszę raz lepiej raz gorzej, niby typowe dolegliwości ciążowe, ale dają mocno w kość. Poza pierwszym USG wszystkie kolejne to dodatkowa porcja stresu – zawsze coś było nie tak, zawsze kończyło się poszerzoną diagnostyką. W końcu w marcu 2020 w pierwszych dniach lockdownu przychodzi na świat nasze pierwsze dziecko.

      Koło życia- stracić życie by wygrać życie - historia o poronieniu

      Spokojnym macierzyństwem cieszyć się zbytnio nie możemy – z czasem okazuje się, że synek jest skrajnym alergikiem. W wieku 3,5 miesiąca zalicza pierwszy wstrząs anafilaktyczny. Udaje się go uratować.

      Po czasie spędzonym w szpitalu, późniejszych badaniach i wizytach specjalistycznych pada diagnoza oprócz alergii – prawdopodobne niedotlenienie okołoporodowe, dyskretne zmiany w mózgu, problemy napięciowe. Wpadamy w wir rehabilitacji i specjalnych diet szukając dalej alergenów.

      Tak mijają nam tygodnie, świętujemy pierwsze urodziny synka. Z tej okazji wybieramy się na wieś do mini zoo. Tam też w końcu odświętnie, mąż dla siebie zaopatruje się w wiejskie jajka. Wracamy do domu, następnego dnia rano po raz pierwszy od nieszczęsnego wstrząsu, pojawia się coś przygotowane z jajek, skorupki do kosza. Mimo niedzieli mąż musiał rano pojechać w trasę około 150 km i zaraz wracać.

      Ja z roczniakiem zostałam w domu, szykujemy obiad. Maluch ciekawski świata postanawia zajrzeć do kosza i dotyka rączka nieszczęsnej skorupki jajka. Już wiem, co to znaczy, stres, podać szybko leki, telefon do męża gdzie jest – na szczęście praktycznie już pod domem, wybiegamy i jedziemy do szpitala. Znowu wszystko ostatecznie dobrze się kończy, choć po drugim wstrząsie synek wraca do siebie przez następny tydzień.

      Lada dzień nadchodzi Wielkanoc 2021, jedziemy do babci. Niestety nasz maluch jest też alergikiem na psa i jego rozchwiany układ immunologiczny bardzo źle znosi obecność psa u babci – w nocy podejmujemy decyzję o powrocie do domu. Święta spędzamy sami przy pustym stole.

      Ja z tego wszystkiego, wreszcie dopiero zauważam, że coś mi się okres spóźnia. Zrzucam wszystko na karb stresu o zdrowie i życie dziecka. Mijają kolejnych kilka dni i robię test – dwie kreski. Niemożliwe. Przecież po pierwsze: tyle lat starań, a tu nagle ot tak samo z siebie się udało? Robię badania krwi – jak nic jestem w ciąży. Na razie wiem tylko ja i mąż, nikomu więcej nie mówimy.

      W natłoku obowiązków zapominam zrobić po 48h drugie badanie bety. Odkładam całą akcje na następny tydzień, po drodze weekend, spotykamy się ze znajomymi i tam tylko im mówimy, że wygląda na to iż jestem w ciąży. W czwartek i sobotę robię betę. Coś dziwnie przyrasta, szukam kalkulatorów bety i jak nic coś jest nie tak, uwzględniając nawet wynik sprzed tygodnia.

      Piszę do swojej doktor, do której wizytę mam dopiero umówiona na za 10 dni, odpisuje ze mam w poniedziałek wykonać kolejną betę i natychmiast się z nią skontaktować. Robię jak każe, beta rzeczywiście znowu jakoś bardzo słabo przyrosła. Doktor oddzwania i każe natychmiast stawić mi się na IP oddziału, jej samej nie będzie, bo jest na kwarantannie, ale wszystko przekażę swojej koleżance która ma dyżur.

      I tak zupełnie nieświadoma niczego co to może być, wybieram się z rodzinką do szpitala, zaraz obok jest duży plac zabaw i park więc mąż i synek korzystają z ładnej pogody, a ja oczekuje na IP. Pierwsze badanie bardzo szybko – rzeczywiście dyżurująca Pani Doktor była już o wszystkim poinformowana, badanie USG – ciąża ekstra (pozamaciczna). Musi drugi lekarz potwierdzić jej diagnozę, takie procedury. Drugi lekarz stwierdza, że skoro nic mnie nie boli to po prostu obumarła PUL.

      Z racji, że nadal karmię piersią  synka nie mogą podać leków na wywołanie poronienia, dostaje skierowanie na oddział. Na drugi dzień zaplanowane łyżeczkowanie o którym dowiaduje się dopiero następnego dnia. Nie dają gwarancji że pomoże, trzeba liczyć się z tym, że jeśli to ciąża pozamaciczna to mimo wszystko może nie chcieć się poronić po łyżeczkowaniu prawidłowo i trzeba będzie usuwać jajowód.

      Na zabieg mam wrażenie, że czekam całą wieczność, dopiero po 16 ląduje jakoś na fotelu. Narkoza jak drzemka, budzę się, boli jak przy okresie. I czekam, czy to wystarczy czy nie. W domu dramat – synek zawsze z mamą 24h na dobę, tata ma pracę taką, że wyjeżdża na około 4 miesięczne kontrakty zagraniczne i mówiąc wprost sam boi się zostać z synkiem, bo nie ogarnia wszystkich jego leków, ćwiczeń, rehabilitacji, diet itd. a przede wszystkim nie ma cycusia do karmienia.

      Babcia wymyśla, że mam nie dzwonić do męża, bo tylko będę dziecku przypominać, że mnie nie ma a tak to go jakoś może zabawią i dadzą radę. Czuję się podle sama. Właśnie doświadczam lub doświadczyłam straty i nawet nie ma się do kogo odezwać. Jestem ja i 4 ściany.

      Na drugi dzień młoda Doktor przychodzi, beta z krwi nieznacznie spadła, więc powinien sam zabieg wystarczyć, że po zabiegu wszystko ok i mogę iść do domu. Wie, że mam roczniaka cyckoholika, więc wypis do domu dostaje wcześnie rano, przed oficjalnymi godzinami wypisów. Wracam do domu. Teściowa jakby nic, że sobie następne urodzę. A ja nie wiem jak się nazywam, nie mam na nic siły ani ochoty, mam tylko chęć płakać.

      Mąż zdaje mi relacje z opieki nad dzieckiem.  Jaki to wyczyn był dla niego itd. a mnie to jeszcze bardziej tylko dobija, że kiedy go nie ma jestem 24h na dobę sama, bez jakiekolwiek pomocy teściowej a tu od razu wprowadza się na chatę i we dwoje zdają mi relacje jak to ciężko im było… jak to spać po nocy nie mogli, bo mały płakał za mamą, a ja w szpitalu. Nawet nie miałam siły tłumaczyć im cokolwiek, nie chciało mi się odzywać do nikogo.

      Patrzyłam na synka i w głębi płakałam, że właśnie takiego wesołego słodkiego szkraba straciłam. Dwa dni po wypisie dostałam silnego krwotoku. Właściwe poronienie odbyło się w domu. Psychicznie czułam się jak kupa, fizycznie przy tym poronieniu nie miałam siły nawet usiąść a nad głową słyszałam, że synek nie wytrzyma znowu tego, że pojadę do szpitala…

      I tak zostałam w domu, zgodnie z zaleceniami wypisowymi po tygodniu zrobiłam kontrolnie betę- spadla drastycznie. Już miałam z każdej strony namacalny dowód, że już po wszystkim. 3 tygodnie po zabiegu dostałam telefon ze szpitala, że mam się zgłosić po odbiór wyników histopatologicznych. Wszystko wskazało, że była to ciąża pozamaciczna.

      Na dodatek wyszły zmiany HSIL. Było to dość dziwne, bo ledwo co właśnie na początku kwietnia przyszły mi wyniki cytologii, że wszystko jest ok. Na wizycie kontrolnej rozmawiam ze swoją Doktor- sama mocno zdziwiona takimi wynikami, stwierdziła że być może jakiś błąd, ale owszem należy raz jeszcze zrobić biopsje i mieć sprawę z głowy.

      Wykonuje dodatkowe badania – niestety histopatologia pierwsza się nie myliła. Kolejna biopsja potwierdza zmiany nowotworowe bez znamion zezłośliwienia. Moja doktor-kobieta około 40- po raz pierwszy spotkała się z taką sytuacją, aby na koniec lutego pobierana cytologie wskazywała wszystko ok, a 2 miesiące później już stan nowotworowy. Inna doktor robiącą zabieg konizacji szyjki i specjalizująca się w onkologii ginekologicznej powiedziała, że miała raptem kilka przypadków w życiu takich jak ja. Jasno dała znać, że gdybym nawet jak zwykle za rok zrobiła badanie to byłoby już za późno…

      Także fortuna życia zatoczyła u nas koło. Dziś nadal mi ciężko i mimo że ciąża ta nie miała szans na urodzenie dziecka I mimo że uratowała moje życie i tak rozmyślam nad stratą i często płacze. Niby tylko 8 tydzień ciąży a jednak boli. 27.04.2021.

      Autor: Ania