Kiedy cała przyroda budziła się do życia – on zgasł

Jutro mijają dokładnie trzy tygodnie od kiedy usłyszał- Przykro mi, ale ta ciąża się nie rozwija. Mam już trójkę dzieci z książkowych ciąż. Nigdy nie miałam żadnych problemów w ciąży, zawsze dobre wyniki badań. Nie choruję na żadne choroby. Tak było i tym razem. Nic z wykonanych badań nie wskazywało na nieprawidłowości. Męczyły mnie jedynie mdłości i senność, ale dokładnie to samo miałam w trzeciej ciąży.

wasza historia

Czwarta ciąża nie była przez nas planowana. Po prostu nas poniosło. Mimo wszystko uznaliśmy, że sami byśmy się nie zdecydowali i cieszyliśmy się, że tak właśnie wyszło. Z racji tego, że ciąża nie była planowana, a do końca roku szkolnego zostało już niewiele czasu to stwierdziłam, że nie będę szła na L4. Jestem nauczycielką w przedszkolu.

Nadchodziła wiosna, a dzieci w grupie już przestały chorować. Stwierdziłam, że te trzy miesiące dociągnę grupę do końca. Wszystko co planowaliśmy układało się idealnie. Ponieważ to już czwarta ciąża, to mój brzuszek stał się szybciej wypukły, niż w pierwszej ciąży. Oczywiście dla niewtajemniczonych nic nie było widoczne, ale moje stare spodnie już się nie dopinały. Zamówiłam więc spodnie z gumką w pasie, nie takie typowo ciążowe, ale równie wygodne jak dresowe.

Nadchodził dzień wizyty. To był 11 tydzień ciąży. Oczekiwałam jej z niecierpliwością i ekscytacją. Już zastanawiałam się na kiedy dostanę termin na badania prenatalne. Kiedy będzie już widać płeć. Moja mama śmiała się, że będzie chłopczyk – Filip. Bo zaskoczył nas wszystkich jak przysłowiowy Filip z konopi. Dzień przed wizytą, po powrocie z pracy i zjedzeniu obiadu ucięłam sobie standardową drzemkę. Nie trwała ona jednak długo, bo miałam cały czas w głowie, ze jutro po pracy czeka mnie wyczekiwana wizyta, w związku z tym przydało by się ogarnąć dom i zrobić zakupy, bo jutro na pewno nie będzie na to czasu.

Kiedy zrobiłam wszystko, co trzeba w domu, wybrałam się na zakupy. Wszystko było by jak zawsze, oprócz jednego dosyć zauważalnego elementu. Kiedy wybierałam przekąski do pracy, poczułam perfumy kobiety obok. Wtedy po raz pierwszy mnie nie zemdliło. Do tej pory zapachy działały na mnie bardzo drażniąco. Nawet zapach świeżego prania przyprawiał mnie o mdłości, a co dopiero silny zapach perfum. Tym razem czułam po prostu ich zapach, tak normalnie. Nie uznałam tego za niepokojący objaw. Po prostu w ciąży już tak jest, że kończy się pewien etap, a zaczyna następny.

To przecież był już 11 tydzień. Za chwilkę mieliśmy wkroczyć w drugi trymestr, ten już bardziej bezpieczny. Pomyślałam, że za chwilę na pewno przyjdą inne dolegliwości, ale jestem już coraz bliżej, żeby poczuć pierwsze kopniaki mojego maluszka. Wreszcie nadszedł ten upragniony dzień. Po pracy zjadłam obiad, apetyt jak zawsze mi dopisywał. Odświeżyłam się i pojechałam na wizytę. W międzyczasie dostałam informację, że moje nowe spodnie czekają już w paczkomacie. Odbiorę je jak będę wracać z wizyty – pomyślałam.

Po dotarciu na miejsce okazało się, że doktor ma opóźnienie o godzinę. Posiedziałam z 15 minut w poczekali i pielęgniarka zawołała mnie do ważenia, wpisała mi wyniki badań w kartę ciąży i zmierzyła ciśnienie. Okazało się, że w jej opinii jest za wysokie, być może „efekt białego fartucha”. W każdym razie nie martwiłam się niczym, czekałam na wizytę. Każdy zna statystyki i zagrożenia, ale po trzech wzorowych ciążach niczego złego się nie spodziewałam.

Kiedy nadeszła moja kolej i lekarz zbadał mnie fizycznie, to okazało się, że jednak jeszcze zrobi USG. Położyłam się do badania. Nad moją głową wisiał monitor, który pokazuje pacjentce obraz z USG. Kiedy doktor zaczął wykonywać badanie zobaczyłam malutkiego człowieczka. Miał wszystko na swoim miejscu. Główkę, rączki, nóżki. Brakowało tylko jednego ważnego elementu. Elementu, który był obecny na usg moich wcześniejszych ciąż. Nie było bijącego serca, tego samego które cztery tygodnie wcześniej, na pierwszej wizycie biło jak dzwon.

Czułam za to dokładnie, jak moje serce zaczyna pękać na pół. Przykro mi, ale ta ciąża się nie rozwija….dalej pamiętam już tylko ból. Taki potężny rozrywający ból od środka i wielką pustkę. Do tamtego dnia nie wiedziałam nawet, że można ją czuć tak realnie. Musiałam jeszcze wrócić do domu, odebrać te spodnie i zmierzyć się z rzeczywistością. Tak naprawdę nie przestawałam płakać. Aż sama byłam zdziwiona, że jeden człowiek potrafi wylać tyle łez, dzień za dniem.

Na drugi dzień udałam się ze skierowaniem do szpitala. Miałam szczęście. W naszym szpitalu opieka dla kobiet po poronieniu jest wzorowa. Wszystko dokładnie zostało mi wyjaśnione. Dostałam osobną salę, z dala od innych kobiet. Mąż mógł przy mnie być. Nawet pielęgniarka pomogła mi wypełnić wszystkie oświadczenia, wybrać najlepsze dla mnie opcje. O 11 dostałam cztery globulki dopochwowe. Zaczęło się delikatne pobolewanie brzucha jak na miesiączkę. Po czterech godzinach następna dawka, kolejne cztery globulki.

Ból zaczynał mi dokuczać tak bardzo, że zdecydowałam się na leki przeciwbólowe. Kiedy zaczęły działać położyłam się na łóżku i postanowiłam odpocząć. Mój mąż akurat wyszedł ode mnie ze szpitala i pojechał do domu, do naszych dzieci przyszykować im kolacje. Dokładnie 28.04.2022roku o godzinie 18.37 poczułam jakby coś ze mnie wyleciało. Wzięłam naczynie, do którego kazano mi zbierać wszystko co ze mnie wyleci i poszłam do łazienki.

Wtedy go zobaczyłam. Malutki taki, że zmieściła bym go w jednej dłoni. Leżał z rączką przy główce jakby spał. Miniaturka człowieka. Wiadomo, znacznie różniący się od zwykłego noworodka, nie tylko wielkością, ale nikt nie był by w stanie pomylić go z czymś innym. Między jego maleńkimi nóżkami była wyraźna kreseczka. Chłopczyk, ale nie byłam pewna czy to umysł płata mi figle. Nie wsadziłam go do naczynia, bo ciągle byliśmy razem. Łożysko wciąż znajdowało się we mnie, łączyła nas już tylko pępowina. Nie byliśmy już jednością, ja i mój brzuszek – tak pieszczotliwie zwracałam się do niego.

Nie widziałam co robić, wiec zadzwoniłam dzwonkiem po pielęgniarkę. Ona kazała mi się położyć na łóżku i przeć. To nie jest takie samo parcie jak podczas porodu, kiedy ma się skurcze, ale robiłam co z moich sił. W pewnym momencie usłyszałam, że wyszło chyba wszystko. Pielęgniarka wraz z koleżanką dokładnie go obejrzały. Chłopak, stwierdziły zgodnie. Zabrały go, a mi pozwoliły wziąć prysznic.

Czy po wszystkim było lżej? Dla mnie nie było. Nie było go już ze mną, nie było go we mnie. To wszystko stało się takie realne. Część mnie umarła w dniu, w którym przestało bić jego serce. Po 30 minutach pielęgniarka wróciła. Miała zawiniątko w rękach, podniosła kocyk a tam był on, w malutkim białym wełnianym beciku z niebieską kokardką. Powiedziała że starała się wybrać najładniejszy, że tak go pochowają, to ważne żeby Pani wiedziała. Miała rację. Dzięki temu wiem, ze mój synek nie został potraktowany jak odpad medyczny. Zostanie pochowany z godnością.

Zdecydowaliśmy się na pochówek w zbiorowej mogile dzieci martwo urodzonych. Pochowek ma się odbyć pod koniec czerwca. Mogiła znajduje się w naszym mieście na cmentarzu komunalnym. Aktualnie korzystam ze skróconego urlopu macierzyńskiego. Staram się ułożyć sobie życie na nowo. Nauczyć się żyć z tym bólem.

Mam ogromne wsparcie męża i przyjaciółki,  która również przeżyła stratę. Inni chyba nie rozumieją. Bolą te słabe teksty w stylu: „lepiej teraz, niż później”, „tak musiało być”. Nie musiało, ale stało się. Najbardziej bolało po wyjściu ze szpitala, kiedy po przymrozkach i nagłym ataku zimy w święta Wielkanocne cała przyroda zaczynała się budzić do życia. Nagle wyszło słońce, rośliny zaczęły kwitnąć, wszystko zaczynało żyć, tylko nie on.

Nie miałam łyżeczkowania. Bardzo ładnie się oczyściłam. Jestem już po wizycie kontrolnej. Czekam jeszcze tylko na wynik histopatologiczny, ale mój lekarz mówi, że wszystko powinno być dobrze. Nie robiliśmy badań genetycznych, ponieważ wszyscy lekarze zgodnie uznali ze to wada losowa. Co będzie dalej? Mam nadzieję, że kiedyś przyjdzie czas, że opowiem wam historię o moim tęczowym dziecku. Filipek – bo właśnie takie dostał imię, już zawsze będzie częścią naszej rodziny.

Boli tylko, że nigdy nie będzie mi dane potrzymać go za rączkę, podmuchać stłuczonego kolana, przeżywać jego pierwszego występu w przedszkolu. Patrząc na moje dzieci już zawsze będę zastanawiać się jaki by był, które cechy mieli by wspólne.

Autor: Magda

Oceń

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *