Kalejdoskop uczuć. Utraciłam synka w 13 tygodniu ciąży

Moja historia jest dość zawiła, więc zacznę od początku. Na początku była radość. Ja i mój Mąż w wakacje 2017 obchodziliśmy 30 urodziny oraz 5 rocznicę ślubu. Już od jakiegoś czasu temat potomstwa się pojawiał w Naszych planach i rozmowach. W maju wykonałam rutynowe badania ginekologiczne i inne zlecone przez mojego lekarza.

kalejdoskop uczuć

Generalnie wszystko było w porządku…

jedyne co, to w macicy lekarz ujawnił ok. 2 cm mięśniaka, ale dał Nam zielone światło. Zdaniem mojego ginekologa lepiej było zajść w ciążę, a po porodzie zrobić porządek z mięśniakiem niż podejmować działania przed ciążą, gdyż uważał, że są one obarczone ryzykiem, np. utraty macicy. Po tych wiadomościach Nasze starania się nasiliły, ale po 3 miesiączce z Mężem przestaliśmy celować w dni płodne i inne testy owulacyjne.

W sierpniu cieszyliśmy się rocznicą i urlopem

Nawet nie zauważyłam tak od razu, że spóźnia mi się miesiączka. Gdy się zorientowałam, że 7 dni temu powinnam już dostać okres, to pierwsze co pomyślałam „no przecież nie jestem w ciąży”. To był mój dzień wolny, zadzwoniłam do męża i w rozmowie mimochodem powiedziałam, że mam 7 dni spóźnienia. Jego to też zdziwiło, bo ja zawsze bardzo punktualnie miesiączkuję. Jego reakcja była podobna, przyjął to śmiechem i komentarzem „może jesteś w ciąży” i doradził mi, żebym pojechała do apteki po test.

Kierowana ciekawością pojechałam, kupiłam dwa testy

Miałam zrobić je wieczorem, jak będziemy już razem w domu. Jednak ciekawość była tak duża, że od razu po powrocie z apteki zrobiłam 1 szt., po chwili oczekiwania nie miałam odwagi sprawdzić wyniku, ale w końcu chwyciłam za test i ujrzałam dwie kreski. Targały mną emocje radości i niedowierzania, łzy i szok „ale jak to, przecież prawie nic nie robiliśmy w tym kierunku…” Od razu wysłałam zdjęcie testu mężowi.

Po powrocie męża z pracy cieszyliśmy się, prowadząc ożywione rozmowy w tym temacie. Kolejnego ranka powtórzyłam test i znowu wynik pozytywny. Oczywiście pół nocy czytałam o początku ciąży i wszystkim, co jest z tym związane. Rano pobiegłam na pobranie krwi, by potwierdzić poziom B-hcg.

Już wieczorem miałam wyniki, które potwierdzały ciążę

I jej 5 tydzień licząc od ostatniej miesiączki. Za kilka dni umówiłam wizytę u swojego ginekologa. Pojechaliśmy podekscytowani z Mężem, aby potwierdzić ciążę przez USG. Mój lekarz bardzo się ucieszył, że przychodzimy z taką nowiną. Po wykonaniu USG niestety w zarodku lekarz nie stwierdził tętna, ale uspokoił Nas, że nie raz pojawia się ono po 6 tygodniu i umówił Nas za 7 dni na kolejną wizytę.

Samo jajeczko było odpowiedniej wielkości. Po tygodniu pojawiliśmy się na kolejnej wizycie. Niestety tętno nadal się nie pojawiło, a jajeczko było już w gorszej kondycji. Doktor rozpoznał to jako poronienie samoistne i doradził, aby udać się do szpitala w celu wyłyżeczkowania. Następnego dnia zgłosiłam się na SOR i przyjęto mnie do szpitala. Dostałam dwie kroplówki, wyjaśniono mi, jak zabieg będzie wyglądał. Zostałam oczywiście zaproszona za USG.

Młody lekarz wykonywał je długo i bardzo dokładnie

W pierwszym etapie potwierdził diagnozę postawioną przez mojego lekarza, jednak ciekawiło go miejsce, w którym jajeczko się osadziło, szukał wejścia do macicy i „coś” mu się nie zgadzało, a obraz trochę przysłaniał mój mięśniak. Po dłuższym czasie coś napotkał i z zainteresowaniem oglądał daną przestrzeń, nagle powiedział „o nie”. Widząc moje zaciekawienie, powiedział, że jeszcze raz rozpocznie badanie i musi sprawdzić wszystko od początku.

Nie oponowałam i spokojnie leżałam, czekając na jakieś informacje. Po dłuższej chwili doktor odkręcił monitor w moją stronę i zapytał, czy widzę te migoczące pixele? Zdziwiona odpowiedziałam, że widzę ale nie wiem, co widzę 🙂 doktor odpowiedział „to jest właśnie puls i pani jajeczko, jest pani w 6 tygodniu ciąży tu jest wszystko w porządku”.

Moja mina musiała oddawać moje zdziwienie

Doktor tylko zapewnił mnie, że żadnego zabiegu dziś nie będzie. Powiedział, że to, co było obserwowane jako jajeczko, było zwapnieniem na ścianie macicy po np. wchłoniętym mięśniaku. Zostałam na noc w szpitalu, kolejnego ranka wykonano mi kolejne USG, w którym uczestniczyło kilku lekarzy.

Każdy z nich oglądał mój zarodek oraz mięśniak, za którym jajeczko się zagnieździło. Zostałam objęta opieką poradni przyszpitalnej. Za ponad tydzień zgłosiłam się na kolejne USG, które potwierdziło, że na tym etapie wszystko jest w porządku. Jedyne co nastręczało obawy to mięśniak, który już był większy o kolejne 2 cm niż 3 miesiące wcześniej.

W 8. tygodniu udałam się do lekarza, który założył mi kartę ciąży, zlecił dużo badań, zachęcił do badań prenatalnych w 12. tygodniu. Doktor powiedział, że zrobi wszystko, aby doprowadzić tę ciążę do końca, ale zaznaczył, że mięśniak może Nam to bardzo utrudniać. Minął miesiąc, podczas którego wykonywałam zalecenia lekarza prowadzącego, wizyty u dentysty itp. Wykonałam również badanie USG jamy brzusznej, chirurg, który zobaczył dziecko tuż za mięśniakiem, od razu zapytał, czy lekarze nie mają jakiegoś pomysłu na pozbycie się mięśniaka?

Życzył mi na koniec powodzenia

Wtedy jeszcze nie wiedziałam, jak bardzo będzie mi ono potrzebne. Nadszedł 12 tydzień i termin badań USG genetycznego. Razem z mężem udaliśmy się na to badanie. Była to środa wieczorem, cudownie nas przyjęto w prywatnej przychodni, lekarz, który wykonywał badanie był mi znany z pobytu na oddziale. Widzieliśmy Nasze maleństwo, jak sobie figluje w brzuszku, nawet lekarz uchwycił taki moment, że wygląda, jakby machał do Nas ręką. Wszystko było w normie, wynik badania USG dawał bardzo małe prawdopodobieństwo wad genetycznych.

Jedyne o co się obawiał doktor, to znowu ten mięśniak, który agresywnie zaczął wzrastać wraz z płodem. Kolejnego dnia z rana udałam się na dalszy etap badań genetycznych z krwi, później do pracy, w której poczułam się trochę gorzej, pojawiło się krwawienie i bóle brzucha.

Zwolniłam się z pracy po kliku godzinach

Tego dnia też miałam zaplanowaną wizytę u swojego lek. prowadzącego ciąże. Na wizycie doktor uspokoił mnie, przykładając sondę USG i sprawdzając, czy u maluszka wszystko w porządku. Nasz maluszek miał się dobrze. Lekarz uspokoił mnie, że takie lekkie krwawienie to jest rzecz normalna i zdarza się często.

Długo omawialiśmy wątek mięśniaka i jakie następstwa może powodować jego dalszy rozwój. Lekarz powiedział, że w moim przypadku utrzymanie ciąży do 23. tyg. będzie dużym sukcesem, gdyż mięśniak może wypierać płód. Kolejnego dnia nie miałam krwawienia, jedynie dość mocny ból dołu brzucha, ale wydawało mi się, że to z powodu problemów z wypróżnieniem.

W pracy znowu pojawiło się krwawienie, które z każdą wizytą w toalecie się nasilało. Zwolniłam się z pracy i postanowiłam za namową koleżanek jechać do szpitala.

Mąż pakował mi walizkę, znajomy mnie podwoził…

…w połowie drogi przesiadłam się do męża do auta. Ból nasilał się z każdą minutą… a mój strach o utratę dziecka potęgował się z każdym kilometrem, który zbliżał Nas do szpitala. Zostałam szybko przywieziona na wózku na odział ginekologii. W gabinecie USG doktor próbowała mi wykonać badanie, ale skrzepy i krwawienie były tak duże, że nic nie widziała, wykonała mi USG przez brzuch… W jamie macicy nie było już dziecka.

Przeszłam do gabinetu zabiegowego, gdzie został wezwany drugi lekarz do pomocy. Lekarze sugerowali, że doszło do poronienia samoistnego i zapewne nie zauważyłam, że płód znalazł się w toalecie (co było dla mnie abstrakcją – jak bym mogła tego nie zauważyć, poza tym przed przyjazdem do szpitala krwawienie było niewielkie). Jednak po założenie drugi lub trzeci raz po jego usuwaniu wypłynęło z dróg rodnych moje dziecko.

Powiedziano do mnie, że już wszystko jasne oraz że to chłopiec

Krwawienie było bardzo duże, więc został wezwany lekarz podający mi narkozę i zostało wykonanie wyłyżeczkowanie. Trafiłam do sali pooperacyjnej, byłam w niej sama, mąż jeszcze chwilę ze mną pobył, głaskał mnie po głowie i ściskał wargi, by nie płakać. Musiał opuścić oddział, bo było już późno, ok. 22.

Jak wychodził, poprosiłam, by pojechał do domu i zapalił świeczkę Naszemu synkowi. Cała noc była dla mnie bezsenna, płakałam, pytałam się Boga „dlaczego?”, pisałam do męża, który w domu nie spał patrzył na zdjęcie z USG i wylewał słone łzy. Następnego dnia zostałam wypisana do domu… nawet „jakoś” się trzymałam, dałam radę się spakować do domu. Wykonano mi USG, by sprawdzić, że wszytko udało się oczyścić. Doktor powiedział mi, że miałam dużo szczęścia, że nie straciłam macicy przy tak dużym krwawieniu,, że mam jeszcze szansę na kolejną ciążę.

Mąż mnie odebrał ze szpitala, w ciszy wróciliśmy do domu

Obraz za szybą auta był mi obojętny, rozmazany… Gdy weszłam do domu, w którym były zasłonięte rolety, paliły się świece, unosił się zapach wypalonych zniczy, na stole leżała kartka z narysowanym sercem, a w nim napis „mój syn Patryk Kocham Cię”. Wpadłam w spazmy płaczu, płakałam, biłam pięściami w łóżko… wyłam w głos. Poprosiłam Męża, aby odsłonił rolety, zgasił świece i wywietrzył, bo czułam, że nie wytrzymam w takim „grobowcu”.

Do wieczora na zmianę wylewałam łzy i zasypiałam na chwilę, po czym budziłam się z uczuciem strachu i znowu tonęłam we łzach… Tak wyglądał prawie cały pierwszy tydzień. Każdego wieczoru zapalaliśmy świecę i siadaliśmy razem przy stole, wpatrując się w jej ogień… gdy gasła, znów płynęły łzy.

Dziś – gdyby te wydarzenia nie miały miejsca – byłabym w 32 tygodniu ciąży

Oczywiście za przyczynę poronienia uważa się mięśniaka macicy, który wzrósł do 10 cm średnicy.  Gdy uporałam się z emocjami, przyszedł czas by zadać sobie pytanie „co dalej?” Wróciłam do mojego lekarza prowadzącego ciążę, rozważyliśmy różne opcje usunięcia mięśniaka. Podjęłam decyzję o jego operacyjnym usunięciu – wyłuszczeniu z macicy przez otwarcie jamy brzusznej (zabieg podobny do cesarki). Operacja zakończyła się sukcesem, mięśniak został usunięty, a macica „zacerowana”, za rok mogę myśleć o zajściu w ciąże.

Ale co los przyniesie?

Czy przez ten rok nie pojawią się nowe mięśniaki? Marzę, że nie. Dziś oprawiłam zdjęcie USG Naszego synka w ramkę z dwoma aniołkami, powieszę ją w miejscu, gdzie miało stać jego łóżeczko. Jeżeli kiedyś uda się Nam mieć drugie dziecko, kupiłam kolejną ramkę, która czeka, aby powiesić obok jego zdjęcie z USG.

Mimo że Naszego Aniołka nie ma z nami, mieszka w naszych myślach, sercach i tęsknotach.


historia baner 2

 

Jeśli chcesz podzielić się swoją historią, napisz do nas na adres info@poronilam.pl

 


Przeczytaj też inne historie TUTAJ >>> Wasze historie

Oceń

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *