Tak długo wyczekiwane

Tak długo staraliśmy się z mężem o dziecko.
Już myśleliśmy, że coś jest nie tak kiedy w końcu zobaczyłam dwie kreski. Radość była przeogromna, obydwoje płakaliśmy ze szczęścia.

Po pierwszej wizycie u ginekologa, byliśmy naprawdę szczęśliwi.
Do pewnego dnia…

moje kochane aniołki

Od rana czułam się dziwnie. Piersi przestały mnie boleć, miałam wahania nastroju.
Wróciliśmy akurat do domu i wtedy to się stało…. okropnie zaczął boleć mnie brzuch, poszłam do łazienki i zobaczyłam krew…

Wszystko mi się zawaliło. Wyszłam z płaczem z łazienki i poszłam do męża. Mąż zabrał mnie do ginekologa, tam tylko potwierdziły się nasze przypuszczenia. Już go nie było, nasze dziecko odeszło. Świat się zawalił, byłam zrozpaczona. Mąż bardzo wspierał mnie po wszystkim, pocieszał.

Myśleliśmy, że już się nie uda, że przecież tyle się staraliśmy i nic.. a tu po 3 miesiącach od poronienia zobaczyliśmy dwie kreski na teście. Teraz mamy pięknego, zdrowego synka

Autor: Ewa

Gdy kolejny raz wierzysz, że się uda a ON ci pokazuje kto rozdaje karty…

Mam konflikt. Ogromny konflikt, który narastał. Teraz nie odpuszczę…
Zawsze byłam osobą wierzącą, tak zostałam wychowana, pragnęłam wpoić to moim dzieciom i przekazać im cenne wartości. Teraz to runęło, w wieku 39 lat mój świat zawalił się ponownie. Tyle razy zostałam wystawiona na ciężkie próby – dźwigałam. Ale nie tym razem. Każdy upadek czyni mnie słabszą, bezsilną, dodaje lat, odbiera radość z codziennych chwil.

Historia kobiet po poronieniu
Jest rok 2007. Po 2 latach małżeństwa oczekujemy z mężem upragnionego dziecka.
Rodzi się syn i ta diagnoza (Zespół Downa). Chwilowa radość z narodzin przeradza się w rozpacz, żal, masę pretensji, zapytań. W dal odchodzi kariera, radość, która nas przepełniała. Naszą codziennością stają się wizyty w szpitalach, operacja serca, kontrole, rehabilitacja…

Maj 2008 – jestem w ciąży

Wciąż niepogodzeni z chorobą syna, drżymy o nienarodzone maleństwo. Jesteśmy zdeterminowani i pewni. Amniopunkcja! Musimy mieć pewność, że dziecko jest zdrowe. Drugi raz tego nie udźwigniemy. Stawiamy się w umówionym czasie, podpisuję papiery iż mam świadomość, że zabieg inwazyjny wiąże się z minimalnym (a jednak) ryzykiem powikłań. TAK jestem pewna – podpisuję.
Wracamy do domu, wychodzę z auta……. Wody płodowe odeszły. 16 tydzień ciąży.
W biegu wracamy do szpitala. Ryzyko przedwczesnego porodu, poronienia. Leżeć.

Tak mi mijają naprzemiennie dni, tygodnie w szpitalu, w domu

30 tydzień ciąży – ze skurczami, krwawieniem wpadam do szpitala. Już nic nie da się zrobić. Zaczął się poród. Zamieszanie potworne. Masa ludzi przy mnie, jedni badają, drudzy przebierają do zabiegu cc, w tym wszystkim zwijam się z bólu. Budzę się na sali. Moja córeczka żyje, leży w inkubatorze.
W nocy mnie budzą, muszę podpisać jakieś papiery, gdyż moje maleństwo ma zaburzenia w oddychaniu, muszą ją transportować do innego szpitala…
Tam spędza 2 miesiące, w końcu jest z nami!

Mam 27 lat i mówię KONIEC. Dość przeżyć! Więcej bym tego nie zniosła

Mijają lata. Kończę 30 potem 35 lat i tak czuję, że chciałabym mieć kolejne dziecko.
Ale jakoś bez specjalnego ciśnienia, tak na spokojnie o tym myślę.
Jednak gdzieś w tyle głowy wraca na nowo lęk. Odpuszczam.

Mam 37 lat i znów to pragnienie. Tym razem silniejsze, dojrzalsze, przemyślane.
Tak spróbujmy! Limit nieszczęść naszej rodziny wyczerpany – myślę.
Maj 2018 jestem w ciąży!!! Potworna radość. Wizyta w gabinecie za wcześnie 4-5 tydzień, mała kropeczka, ale jeszcze bez akcji serca. Lekarz umawia mi kolejne wizyty ustalając jednocześnie termin badań prenatalnych.
Nie doczekałam. Dla mnie 8 tydzień, pojawia się krwawienie, bóle brzucha, z krwotokiem wpadam na izbę przyjęć.

Badają, USG płód 5/6 tydzień… Poronienie

Procedura postępowań z moim dzieckiem, przerosła mnie. Nic w tej traumie nie zrozumiałam co do mnie mówili. Pojemnik, jaki przynieśli w złości i braku poszanowania przez nich mojej tragedii wrzuciłam do szafki. Dostałam tabletki, które miały mi pomóc. Po nich kolejne skurcze, mocniejsze, gonitwa do toalety i to potworne uczucie jakby pozbywania się własnego dziecka.

Wracam do domu, pusta, samotna, załamana. Nie ogarniam. Nie potrafię zrozumieć. Dlaczego? Gdzieś sobie tłumaczę, że może nie zasługuję na dzieci, zawiniłam w życiu i teraz nie jest mi dane. Mimo pretensji staram się myśleć racjonalnie, dojrzale. Wciąż wierzę, chodzę do Kościoła. Modlimy się z dziećmi.

Marzec 2020 udaje się od pierwszych chwil

Jestem w ciąży! Nareszcie! Tym razem na pewno będzie inaczej. Mocno w to wierzę. Nie ma innej opcji. Czuję jak staję się silna. Ta ciążą mnie tak buduje, daje mi radość, pewność, gwarancję że mogę wiele.

Umawiam się na wizytę jednak na spokojnie na 8 tydzień, by nie za wcześnie jak uprzednio. Jednak im bliżej wizyty czuję niepokój. Zaczyna słabnąć moja siła. Nadchodzi dzień wizyty pełna obaw czekam w poczekalni. W końcu kładę się by lekarz zrobił USG. JEST! Mamy to! 8 tydzień, akcja serca, dziecko się rusza. Pstryk i pierwsze zdjęcie chowam do karty ciąży. Dumna jak paw, szczęśliwa jak mała dziewczynka biegnę do męża.

Nie posiadamy się z radości

Pełnia szczęścia ogarnia mnie całą. Mimo nie najlepszego samopoczucia co dzień chcę góry przenosić. Wszystko chce mi się robić. Energia mnie rozpala do działania. Zbliża się termin testu Pappa z krwi, a po nim po 2 tygodniach badanie prenatalne.
Dziwne uczucie, ale nagły spadek radości, potworny niepokój powoduje, że biegam do toalety po 4-5 razy na godzinę sprawdzając, czy aby nie krwawię.
No nie… zaczyna mi siadać psychika. Wszystkie poprzednie przejścia wróciły ze zdwojoną siłą. Staję się nerwowa, apatyczna, nie panuję nad sobą. Usiłuję sobie samej tłumaczyć, że na pewno wszystko ok, a to wynik jedynie zaistniałych przeżyć i mojej chorej wyobraźni. Testy za mną.

Zostało oczekiwanie na badanie prenatalne, długie 2 tygodnie

Zauważyłam śluz, dziwny śluz. nie taki jak wtedy z krwią, ale też nie taki czysty. Ma jakiś delikatny kolor, jednak trudny do opisania. Mam stan przedzawałowy. Ciśnienie skacze, czuję, że zemdleje. Uspokajam się. Będzie dobrze. Internet przekopany w szukaniu pomocy. Za 2 dni i potem za 3 sytuacja się powtarza. Nic tłumaczę sobie, nie masz wpływu poczekaj na wizytę.
20 maja 2020 termin badań prenatalnych. Wchodzę do gabinetu i zaczynam od razu. Panie doktorze nie czuję tej ciąży. Coś jest nie tak. Nie czuję się jak w poprzednich. Od razu zaczyna od USG. Cała drżę, czuję że zaraz zejdę.

Słyszę:”Coś masz z tym przeczuciem. Nie mam dobrych wieści, serce nie bije od ok. 2 tygodni…..”.

Wtedy pojawił się pierwszy raz ten dziwny śluz. Czuję, że gram w jakimś filmie, że śnię, zaraz mnie ktoś obudzi. Usłyszę że wszystko ok.
Słyszę: „Przyjedź do szpitala, najlepiej jutro bo psychicznie tego nie zniesiesz.”
Patrzę ze wzrokiem pełnym pytań, dlaczego ja, dlaczego znowu, co takiego zrobiłam??? Nie słyszę odpowiedzi…

Idę do męża – czeka na parkingu, płaczemy oboje. Nie dowierzamy.
Noc nieprzespana. W domu pytania dlaczego mamusiu znowu musisz jechać do szpitala. Zdawkowo odpowiadam, ale córka drąży. Widzę łzy w jej oczach, tak jakby wiedziała. Tamtym razem jej powiedziałam, płakała. Teraz nie chciałam jej sprawiać ponownie bólu.

Jestem w szpitalu. Tym razem decyduję się sama na zabieg

Zbyt dokładnie pamiętam co się działo ostatnim razem. Teraz nie chce nic czuć, widzieć. Procedura papierkowa jednak mnie nie mija, przeżywam na nowo, czuję się wstrętną, beznadziejną matką.
Idę na zabieg, wchodzę do sali (5 kobiet i obcy lekarz siedzący na łóżku).
Wszyscy skupieni na mnie, chyba zemdleję. Wewnętrzny ból, świadomość niemocy, bezradność. Pytam gdzie mój lekarz. Widzą, że kiepsko wyglądam, więc dzwonią po mojego dr. Przychodzi i chwyta mnie za rękę. Łzy spływają po policzkach.
Budzę się na sali. Już po wszystkim. Nic nie ma. Zostałam sama z tą niewyobrażalną pustką w środku.

Dziś Dzień Dziecka

Miałam w planie w ten dzień poinformować starsze dzieci, że będą mieć rodzeństwo. Nie ma o czym mówić. Nie będą. Nie teraz, nie wiem czy jeszcze kiedykolwiek.
Piszę ten post bo wiem, że my kobiety w takich chwilach szukamy wsparcia.
Partnerzy inaczej postrzegają ten ból. Jest on krótszy, szybciej się z nim potrafią pogodzić. My od samego poczęcia czujemy to dziecko, każde złe samopoczucie, ból piersi nie dający spać, gonitwy do toalety, uświadamiają nam ten wspaniały czas, czas oczekiwania na nasze maleństwo. Mężczyźni tego nigdy nie poczują stad ich odczucia są odmienne od naszych.

Nie radzę sobie. Stale płaczę, myślę, pytam dlaczego

Nie potrafię skupić myśli na tym co mam tylko żyję tym co miałam mieć. Ta potworna sytuacja odbija się na wszystkich domownikach. Chcę się cieszyć codziennością, mam w domu 2 dzieci, ale 2 pochowałam też w moim sercu i to powoduje tą rozpacz.

Mam konflikt z NIM !
Pytam się : Gdziekolwiek jesteś? Jeśliś jest ? !!!

Autor: Monique

Jedna na sześć…

Mam 32 lata, wspaniałego rocznego synka i kochającego narzeczonego.
Kiedy mały się urodził wiedziałam już, że chcę mieć drugie dziecko jak najszybciej się uda, żeby była mała różnica wieku między nimi.

aniołek

Kwiecień

Cały czas karmie piersią. Pierwszą miesiączkę dostałam w kwietniu – 11 miesięcy od porodu. Zaczęliśmy konkretne starania. Kupiłam testy owulacyjne, ciążowe… zrobiłam w połowie test owulacyjny, trafiłam. W okolicy spodziewanej miesiączki zrobiłam test – w sumie niepotrzebnie, bo zaraz potem dostałam okres, trudno. Spróbujemy przy następnej.

Maj

Druga miesiączka i znowu test owulacyjny pozytywny. Pierwszy test ciążowy zrobiłam chyba 9 dni po owulacji – negatywny, ale 2h później wyciągnęłam test z kosza i była tam – ledwo co widoczna, blada kreseczka obok drugiej wyraźnej – nie mogłam uwierzyć. Chciałam skakać z radości. Zrobiłam jeszcze 11 testów każdego dnia jeden, z dnia na dzień kreska była coraz wyraźniejsza, potem przyszedł dzień miesiączki i nic. Umówiłam się na wizytę.

Ostatni test zrobiłam w dniu wizyty – pozytywny

Był to 6 tydzień, USG pokazało pęcherzyk, szczęście ogromne. Dostałam skierowanie na badania laboratoryjne, następna wizyta za 2 tyg.

8 tydzień. Na USG bijące serduszko, lekarz nie miał zastrzeżeń, wszystko prawidłowo się rozwija, kolejne skierowanie i za 2 tygodnie wizyta, mam przyjść wcześniej do położnej założymy kartę ciąży.

10 tydzień. Podobnie jak w pierwszej ciąży nie miałam żadnych nudności czy wymiotów, czasem pobolewał mnie delikatnie brzuch, ale wcześniej też tak było więc się nie przejmowałam. W zasadzie odkąd się dowiedziałam o ciąży to chuchałam i dmuchałam na siebie. Podekscytowana poszłam na wizytę, dostałam kolejną moją kartę ciąży, namacalny dowód mojego szczęścia rozwijającego się w brzuchu. Lekarz robi USG. „Bardzo mi przykro, ale ciąża się nie rozwija.” Pokazał mi USG… brak bijącego serduszka…. Jak to, przecież wszystko było w porządku…

Umarłam…

Dostałam skierowanie do szpitala na obserwację – niech inny lekarz jeszcze zobaczy.
Dzień wcześniej siedzieliśmy w domu, przyszła do nas mama narzeczonego i śmiałam się do niej, że chciałabym tak jak on, który wrócił właśnie z 2 dniowego wyjazdu na ryby pojechać gdzieś „na noc” odpocząć… wyjść z domu… wiem, że w chwili jak to mówiłam moje dziecko już nie żyło, ale mimo to mam poczucie, że powiedziałam to w złą godzinę… że wywołałam wilka z lasu… nie przypuszczałam że tak szybko będzie „okazja”…

Pojechaliśmy jeszcze tego samego dnia do szpitala

Po raz pierwszy musiałam zostawić synka samego, bez mamy. Przyjęli mnie na oddział, w sali leżałam sama. Zrobili badanie i USG, pobrali krew na beta HCG. Nie miałam złudzeń, nie musieli nic mówić, widziałam ich twarze… rano pobrali krew na jeszcze jedno beta HCG, kolejne USG. Tym razem pani doktor… potwierdziła to, co już wszyscy wiedzieli – ciąża martwa sama już zanika. Dostałam tabletki na wywołanie krwawienia, po 5h zabrali mnie na zabieg…

Obudziłam się PUSTA… tak namacalnie pusta, że to chyba niemożliwe. Jeszcze dzień wcześniej czekałam na moje maleństwo, a teraz nie ma już nic, żadnego śladu… tylko ten ból w sercu..

Pamiętam jak pani doktor przy ostatnim USG powiedziała że takich ciąż nie ma co żałować nawet i rozpamiętywać, że gdyby była zdrowa to by nie umarła… że jestem młoda, mam synka przecież i że zajdę w kolejną ciążę.. Że lepiej teraz niż np w bardziej zaawansowanej ciąży… Jak można powiedzieć coś takiego kobiecie która straciła właśnie dziecko…. „Nie warto żałować… lepiej teraz jak później…” A ma to znaczenie, na którym etapie to się stało? Ja już kochałam tą kruszynę…

Wiem, że 1 na 6 ciąż kończy się poronieniem w I trymestrze

Tak już to wiem, wiem też, że połowa ciąż kończy się w 4-5 tyg i kobiety nawet nie podejrzewają, że były w ciąży, po prostu dostają kolejną miesiączkę…
Leżałam w szpitalu i przez korytarz słyszałam bicie serduszek na KTG u innych ciężarnych, potem słyszałam płacz noworodków i dusiłam się, umierałam… zastanawiałam się dlaczego to ja nie mogę leżeć po drugiej stronie korytarza, dlaczego to nie moje dzieciątko płacze… dlaczego to ja byłam tą 6 ciężarną ze statystyki…

Potem przypomniałam sobie jak siedziałam w poczekalni czekając na pierwszą wizytę, obok siedziały dwie kobiety, które się znały. Jedna żaliła się że po 18 latach zaliczyła wpadkę, że jak zobaczyła dwie kreski na teście to się załamała i ryczała tydzień i powiedziała wtedy „no trudno, stało się… nie chce, ale co zrobię?”… Teraz sobie myślę.. wiem, że nie powinnam bo nikomu nie powinno się to przytrafić…. Ale skoro ona nie chciała tej ciąży, to czemu ona nie mogła być tą 1 na 6…

Kiedy następnego dnia po zabiegu, lekarz mnie wypisał, w zasadzie wybiegłam ze szpitala, nie mogłam tam przebywać chwili dłużej…
Teraz wszyscy się pytają jak się czuję… co mam im powiedzieć… że dobrze? Kiedy wcale tak nie jest, fizycznie ok, nic mnie nie boli… a psychicznie? Źle, okropnie, czuję niewyobrażalny żal, złość , chce mi się ryczeć i krzyczeć. Kiedy jestem z synkiem, czy narzeczonym nic nie pokazuje po sobie, on też to przeżywa. Rodzina wie co się stało, poprosiłam ich żeby już nie pytali się codziennie jak się czuję bo i tak nie zrozumieją. Ja nie potrafię o tym rozmawiać, nawet jakbym chciała to po prostu zaczynam płakać. Zresztą przecież nie mogę im powiedzieć jak rozsypaną mam psychikę bo wiem, że nikt nie chce słyszeć takich rzeczy, mało przyjemne to jest więc się uśmiecham po prostu…

W ciągu dnia funkcjonuję naprawdę dobrze, mam przecież dziecko, które mnie potrzebuje cały czas, mam dla kogo żyć i po co żyć, więc żyje dalej, ale kiedy kładę się spać i zostaje z myślami sama, albo rano zaraz po przebudzeniu czuję tą straszną PUSTKĘ i za każdym razem przypomina mi się, że już nie ma mojego dzieciątka…
W klatce obok sąsiadka niedługo będzie rodzić, w bloku obok inna też… cieszyłam się, że zaraz i ja będę miała taki brzuszek, śmiałam się do narzeczonego że nasze dzieci będą się razem bawić, teraz ich widok sprawia mi ból… po prostu zazdroszczę im…

Wiem, że jak tylko dostane zielone światło od lekarza będziemy się starać ponownie…
Czytałam już, że kolejna ciąża po poronieniu może przebiegać książkowo bez żadnych problemów, zagrożeń czy komplikacji i że najczęściej tak jest… ale wcale mnie to nie uspokaja…

en strach… strach i obawa, a co jeśli to się zdarzy znowu… już będzie ze mną zawsze…

Autor: Ma

Grupa na Facebooku – dołącz i porozmawiaj z innymi rodzicami po stracie

Szukasz społeczności, w której będziesz mogła/mógł podzielić się swoim doświadczeniem, opowiedzieć o stracie, zadać nurtujące Cię od dawna pytania? Grupa na Facebooku Po poronieniu – badania, ciąża, prawa i wsparcie to miejsce dla Ciebie. Zapraszamy do dołączenia!

grupa na Facebooku Czytaj dalej

Urlop macierzyński w czasie urlopu wypoczynkowego

Poroniłam w czasie urlopu wypoczynkowego. Czy mogę skorzystać z urlopu macierzyńskiego przysługującego po stracie ciąży?

Jeśli kobieta poroniła w czasie urlopu wypoczynkowego lub gdy wzięła go zaraz po poronieniu (by dopełnić wszelkich formalności) pracodawca powinien anulować urlop wypoczynkowy i udzielić urlopu macierzyńskiego. Zgodnie z artykułem 1801. § 1 Kodeksu Pracy po urodzeniu martwego dziecka lub gdy śmierć nastąpiła przed upływem 8 tygodni jego życia, pracownica ma prawo do wykorzystania 56 dni urlopu macierzyńskiego.

Urlop macierzyński w czasie urlopu wypoczynkowego Czytaj dalej