Urodzenie martwego płodu

Rok temu w maju nie spodziewałam się, że zajdę w nieplanowaną ciążę. To była wpadka. To nie był wtedy dobry czas na dziecko, zwłaszcza, że porzuciłam swoją pracę na rzecz szukania lepszej finansowo. W obecnych czasach żaden pracodawca nie zatrudni ciężarnej. Bałam się, że sobie nie poradzę z dzieckiem, bez pracy i z partnerem, z którym dopiero co się poznałam.

28 czerwca 2023 r. podczas wizyty u ginekologa w dzień, w którym moja mama miała urodziny, usłyszałam bijące serduszko. Nagle pokochałam tę małą istotkę, która zaczęła żyć pod moim sercem. Wtedy obiecałam, że będę je chronić przed niebezpieczeństwem.

To był okres pełen strachu, niepewności i obaw za każdym razem po skorzystaniu z toalety. Obawa, aby nie zobaczyć śluzu krwi i to czy zostanę samotną matką w sytuacji kiedy moja relacja z partnerem wisiała nie raz na włosku. Gdy minął pierwszy, a następnie drugi trymestr czułam, że będzie już tylko dobrze. Uspokoiły mnie jego zapewnienie, że będzie się nami opiekował, gdyż również on pokochał tę iskierkę, która rośnie pod moim sercem. Jedyny strach jaki pozostał to co kilkutygodniowe wizyty u ginekologa. Wchodziłam do gabinetu z walącym sercem, aby tylko usłyszeć dźwięk bijącego serduszka mojej córeczki i że zdrowo ona się rozwija.

Cała ciąża minęła dla mnie błyskawicznie, najpiękniejszy okres w moim życiu. Robienie zdjęć wraz z rozpoczynającym się nowym tygodniem ciąży, spędzanie czasu z partnerem i całowanie przez niego brzuszka. Gdy nastał trzeci trymestr już wiedziałam i czułam że teraz nic złego się nie stanie i niedługo powitam swoje dziecko. Cała wyprawka dla malutkiej była gotowa, walizka była już spakowana, czekaliśmy tylko na przyjście na świat naszej córeczki.

25 luty 2024 r. to dzień, który miał stać się początkiem najpiękniejszego okresu mojego życia, a stał się najgorszym koszmarem, z którego chciałabym obudzić się.

Ranek, wstaje, przygotowuje śniadanie dla siebie i dla partnera. Mija godzina, dwie a moja malutka córeczka w moim brzuszku jeszcze się nie odezwała. Próbuje zjeść coś słodkiego, potrząsam brzuchem i nic. Myślę pewnie śpi. Za jakiś czas dostaję skurcze brzucha, które stają się coraz mocniejsze. Mówię, że trzeba jechać do szpitala, gdyż było już pięć dni po terminie.

Jesteśmy w szpitalu, po podpisaniu dokumentów w rejestracji idę na KTG z położną. Przywiera detektor do brzucha i wybrzmiewa cisza, nerwowo zaczyna szukać po każdej stronie. Położna rozmawia z lekarzem, że zabiorą mnie na USG, a mi coraz szybciej zaczyna bić moje serce. Kładę się na leżance, lekarz spogląda na monitor i mówi do mnie ze zmartwioną miną „Serduszko u Pani dziecka przestało bić, dzieciątko obumarło”. Słowa, które wypowiedział, nie dochodzą do mojego umysłu i mówię do niego, że to niemożliwe, że to nie może być prawda. Jeszcze w sobotę w nocy czułam ją, że jeszcze kopała.

Dołączył do mnie mój chłopak, mówię mu, że malutka nie żyje, nie ma tętna. Przytulając się do niego krzyczałam z rozpaczy na całą sale, że to moja wina. Moja najukochańsza córeczka miała być bezpieczna w mojej łonie, ja jako matka miałam być odpowiedzialna za jej życie, a dałam ciała. Krzyczałam na całą salę, położne tłumaczyły, że to nie moja wina, że tak się po prostu dzieje. Lekarz powiedział, że muszę ją urodzić naturalnie, a ja przytulając swojego partnera czuję jak rozpadam się na milion kawałków.
Podczas przebiegu całego porodu obecny był mój partner. W trakcie skurczów partych modliłam się, aby to już się skończyło, ten potworny ból, który rozrywał mnie od środka. O godzinie 18:20 urodziłam córeczkę, nie było jej płaczu, tylko cisza… Cisza, która mnie dobija do dzisiaj. Dali nam czas, aby się z nią pożegnać…Była idealna, wymarzona, ciemne włoski, malutki nosek. Moja kochana córeczka, która spała, ale już była po tej drugiej stronie…

Przez te dwie godziny tuliłam ją do siebie, całowałam i mówiłam do niej jak bardzo ją kocham, to jak bardzo ją przepraszałam bo miała być bezpieczna. Te godziny trwały jak wieczność i nie chciałam ją oddawać. Pożegnaliśmy ją po trzech dniach, nie było żadnej mszy ani stypy. Na pogrzebie była tylko najbliższa moja rodzina. Klękałam przed tą małą trumienką, głaskając i mówiąc do niej, że jeszcze się zobaczymy i że nigdy nie przestanę jej kochać.

Następnego dnia wróciliśmy z partnerem do swojego domu. Przez całą drogę do domu płakałam bo to miał być powrót we trójkę a nie w dwójkę. Wejście do mieszkania, w którym stało łóżeczko jeszcze bardziej mnie dobiło. Ubranka, które były dla niej przygotowane i schowane w komodzie nadal tam są, nie wyobrażam sobie komuś je oddawać. Żyję nadzieją, że któregoś dnia doczekam się, aby wykorzystać je dla swojego przyszłego maleństwa.

Próbuję jakoś żyć. Najgorsze są poranki, kiedy od nowa pojawia się ten ból, a muszę wstać i funkcjonować dalej. Ból, który rozrywa moje serce każdego dnia oraz uczucie zawieszenia pomimo, że żyję i oddycham. Walczę z myślami, że nie wiem co mam dalej ze sobą zrobić, ponieważ plany miały być inne, ale Bóg postanowił je zmienić w okrutny sposób. Tak bardzo bym chciała móc cofnąć ten czas…

Staram odnaleźć się w nowej rzeczywistości, zupełnie innej od tej, o której tak bardzo marzyliśmy. Boli mnie każda część umysłu, każda komórka mojego ciała i serca. Niby żyję, a czuję się w środku martwa. Bywają dni kiedy nie płacze, ale później to wraca zdwojoną siłą. Codziennie zadaje pytanie dlaczego musiało mnie to spotkać na sam koniec ciąży, kiedy już miałam ją tulić w swoich ramionach, a musiałam ją pochować.

Wiem, że muszę podać się tej żałobie i przeżyć ją na swój sposób, dać sobie czas. Nie wiem, czy czas zagoi tę ranę. Być może zrobi się lżejsza, ale nigdy ona nie zniknie z mojego serca. Trzymam się myśli, że moja córeczka do końca swoich dni czuła bicie mojego serca i słyszała mój głos. Wierzę i czuję ją, że jest z nami obecna. Tam z góry będzie opiekować się nami. Muszę się starać być silna dla mojego partnera i dla mojej aniołkowej córeczki. Wiem, że ona na pewno chce, abym ja jako mama była szczęśliwa i starała się móc uśmiechać. Wierzę, że przyjdzie czas, że ona powróci do nas w ziemskiej postaci.

Tęsknię za córeczką każdego dnia coraz bardziej i że będę ją kochać aż stąd do gwiazd, być może do końca swoich dni będę pytać dlaczego się tak stało, gdyby sam Bóg stanął przede mną i powiedział dlaczego mi ją zabrał, to nie sądzę abym to zaakceptowała. Nie spodziewałam się, że w życiu doczekam silniejszej miłości niż miłość matki do dziecka.

Paulina

Jeżeli Ty też chcesz podzielić się swoją historią, możesz zrobić to tutaj: https://www.poronilam.pl/kontakt/podziel-sie-swoja-historia/

Oceń

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *