Wielkie starania i szybki koniec świata

Mam dopiero albo aż 27 lat. Z mężem o dziecko staraliśmy się od 3 lat.

W jakim celu wykonuje się badanie MTHFR

Nie było łatwo. Po pół roku starań, lekarz stwierdził PCOS i insulinooporność. Nie jest to sytuacja bez wyjścia, są przecież na to leki. Dwa lata badań, terapii. Co miesiąc nowa nadzieja i nic.

W końcu JEST!!! UDAŁO SIĘ!!!

Zaczęło się od dwóch kresek, z czego jedna była tylko ledwo widoczna,. Potem wymioty, ból piersi. Mamy to! Mamy ciążę! Będę mama, a mój ukochany tatą. Pierwsza wizyta u lekarza – jest piękny, zagnieżdżony pęcherzyk i rośnie. Dostałam zalecenia, leki i odpoczywać w domu. W między czasie, cały czas bałam się i modliłam żeby wszystko było dobrze.

Kolejna wizyta

To tylko 6 tc, ale zobaczyliśmy na USG naszą kochaną fasolkę. Jest i maleństwo, i ma nawet serduszko. Popłakałam się że szczęścia. Po paru dniach zaniepokoiła mnie zmiana wyglądu piersi, nie były wtedy dla mnie dość ciążowe, ale pomyślałam taki mój urok. Nie było krwawienia, każdy lekki ból tłumaczyłam, że dzidzia rośnie i to normalne. Jaka ja byłam durna, że już wtedy nie poleciałam do lekarza. Kolejna wizyta miała miejsce wczoraj. Dziecka nie ma, nie żyje. Dzisiaj piszę tą opowieść ze szpitalnego łóżka, czekając aż usunie się to co jeszcze z dzidzi zostało.

Autor: Diana

Tarnów: Pochówek Dzieci Utraconych

SPES – Komitet Budowy Miejsca Pamięci Dzieci Utraconych w uzgodnieniu z Urzędem Miasta Tarnowa informuje, że 15 X 2016 r., w Światowy Dzień Dziecka Utraconego, odbędzie się pierwszy pochówek dzieci martwo urodzonych pozostawionych w tarnowskich szpitalach. Mogiła zbiorcza znajduje się na cmentarzu w Tarnowie Mościcach, przy ulicy Czarna Droga, kwatera nr 95.

Pochówek Dzieci Utraconych

Rada Miejska w Tarnowie  w dniu 30 czerwca 2016 r. podjęła stosowną uchwałę, regulującą zasady pochówku dzieci martwo urodzonych, których rodzice zrezygnowali z prawa do pochówku we własnym zakresie. W nazewnictwie pozamedycznym dla określenia tego rodzaju przypadków przyjęto nazwę „Dzieci Utracone”.

Pochówek rozpocznie się o godz. 11.00, przy kaplicy cmentarza. Do grobu, razem z urną, złożone zostaną karteczki z imionami dzieci, których rodzice nie mieli możliwości pochować. W czasie uroczystości odczytane zostaną również imiona dzieci utraconych, które rodzice udostępnili komitetowi.

Wcześniej, o godz. 10.00 w kościele parafialnym w Tarnowie Mościcach, ul. Zbylitowska 5, odprawiona zostanie Msza św. w intencji rodziców, którzy stracili dziecko w wyniku: choroby, poronienia, aborcji, porodu przedwczesnego lub w inny sposób doświadczyli śmierci dzieci.

Przed Mszą św. będzie można napisać, na specjalnie przygotowanych karteczkach, imiona swoich dzieci, które zostaną złożone na czas Mszy św. przed ołtarzem głównym, a po nabożeństwie do mogiły zbiorczej na cmentarzu.

Równocześnie zachęcamy rodziców, aby przynieśli znicze, symbolizujące pamięć o swoich dzieciach, które zapalimy przy mogile zbiorczej, a także do przysłania komitetowi imion dzieci z datą ich śmierci i  tygodniem ciąży, w którym doświadczyli straty. Zostaną one odczytane w czasie pochówku, a także wpisane do wirtualnej Księgi Pamięci znajdującej się na stronie komitetu. Imiona można przesłać korzystając z formularza kontaktu na stronie www.dzieciutraconetarnow.pl/kontakt lub przez wiadomość na Facebooku.

Do udziału w ceremonii zaproszono również przedstawicieli innych związków wyznaniowych, działających w Tarnowie. Koszt pochówku zostanie pokryty ze środków budżetowych Miasta Tarnowa.

SPES – Komitet Budowy Miejsca Pamięci Dzieci Utraconych zawiązał się 12 V 2016 r. w Tarnowie Mościcach. Inicjatywę poparł i objął swym patronatem Wydział ds. Nowej Ewangelizacji Kurii Diecezji Tarnowskiej.

Więcej na temat działalności Komitetu można znaleźć na www.dzieciutraconetarnow.pl lub na profilu Facebook.

Źródło: informacja prasowa


Zobacz też:

Umysł Jest królem

W ciążę zaszłam w 2018 roku niespodziewanie, późno, bo około 40 urodzin, ale jak ja się cieszyłam!!!

Dziewczyny, kobiety - trzeba myśleć o tym czego pragniecie z całych sił. Wam też się uda, na pewno!

Od początku był jakiś niepokój, bo po pierwszej wizycie ok 5. tygodnia nie było widać jeszcze serduszka. To jednak zbyt wcześnie, więc poczekałam chwilę i jest, słyszałam jak bije mojemu maleństwu serduszko. Mąż był pewien, że to dziewczynka i oboje cieszyliśmy się tą myślą. Pobolewał mnie brzuch, ale to niby na początku tak ma być. I na wizycie 7/8 tydzień nagle słyszę, że serduszko nie bije.

Proszę o sprawdzenie jeszcze chyba z 10 razy

Pani doktor sprawdza w milczeniu. Kolejne USG u innego lekarza. To prawda. To koniec. Moje urodziny przepłakałam. Tydzień potem koszmar w szpitalu!!!
W maju pierwsza miesiączka po obumarciu maleństwa. I ta ciągła myśl: „chcę być znów w ciąży.” Z całych sił brzmiało to we mnie jak mantra. W czerwcu nagle mąż mówi, że czuje ,że jestem w ciąży. Ja się pukam w głowę: „Skąd Ty to możesz wiedzieć kochanie?”. Robię test, żeby go sprawdzić i…nic nie ma śladu kreski. Ale nie daje mi to spokoju po tygodniu znowu test. Patrzę, a tam niby coś, ale nic nie widać 😉 Po kolejnym tygodniu….JEST!!!!!!JESTEM W CIĄŻY!!!!!!!

W 2019 roku urodziłam synka, zdrowego, najukochańszego, najcudowniejszego!!!!

Niby w szpitalu mówili trzeba odczekać, a moja Pani doktor: kochajcie się teraz i już jak chcesz mieć dziecko. W niecały miesiąc po zabiegu zaszłam w ciążę i wszystko skończyło się dobrze, choć bałam się do końca i różne momenty były (nawet krwawiłam). Ale wszystko się cudownie skończyło.

Dziewczyny, kobiety – trzeba myśleć o tym czego pragniecie z całych sił. Wam też się uda, na pewno!!!!!!!!!

Autor: Aga

Łzy szczęścia i łzy rozpaczy

Jestem mama już 3-letniej Majeczki, bardzo żywe dziecko i bardzo kochane, nasz promyczek. Po rozmowie z mężem postanowiliśmy, że chcemy mieć kolejnego bobaska. Maja jest już na tyle duża i samodzielna, że odnalazłaby się w roli starszej siostrzyczki.

Jakie są przyczyny trombofilii wrodzonej, Jakie są objawy trombofilii wrodzonej

W listopadzie 2019 zaczęliśmy starania o dzidziusia. Pierwszy cykl niestety bez rezultatu, drugi to samo… w końcu nadszedł styczeń 2020 okres mi się spóźniał 5 dni. Szybko po test i są upragnione dwie kreseczki. Cieszyliśmy się bardzo. Za trzecim razem nam się udało. Łzy radości były ogromne. Byliśmy bardzo szczęśliwi, że nasza córcia będzie miała rodzeństwo.

Nadszedł czas pierwszej wizyty

USG wykazało piękną kropeczkę. „Ciąża jest. 5 tydzień, zapraszam na kolejna wizytę za miesiąc.” – usłyszałam od ginekologa. Czekałam z niecierpliwością na kolejną wizytę, aż w końcu nadszedł ten dzień. Był to 9 tc. 4dzień ciąży. Serduszko pięknie biło, łzy ze szczęścia same płynęły po policzkach. Lekarz powiedział, że wszystko się dobrze rozwija, i że widzimy się kolejny raz za 2 tygodnie żeby zrobić badania prenatalne. Bardzo się cieszyłam. Wiedziałam, że znowu zobaczę nasze maleństwo, które z wizyty na wizytę było coraz bardziej silne i coraz większe.

W końcu po dwóch tygodniach nastał ten dzień

Było to całkiem niedawno, bo 6.04.2020 radości nie było końca. Najpierw jak na każdej wizycie czekał mnie fotel, potem USG. Lekarz w ciszy badał mojego dzidziusia. Po chwili usłyszałam bicie serduszka, piękny dźwięk. Lekarz ciągle coś sprawdzał, aż w końcu z jego ust padły słowa „Niestety muszę przekazać takie informacje, ale z pani dzieckiem niestety nie jest dobrze…”. Czułam jak mi serce staje, oczy pełne łez, tym razem łez rozpaczy. Lekarz kontynuuje dalej „U pani dziecka brakuje pokrywy czaszki, niestety muszę Panią skierować do szpitala…”. Byłam cała we łzach. Czułam się jakby to w ogóle nie było do mnie. Lekarz kazał mi się ubrać i wrócić do gabinetu. Usiadłam na krześle i czułam jak serce pęka mi milion kawałków. Lekarz zaczął tłumaczyć, że moje dzieciątko ma wadę, brak pokrywy czaszki i obrzęk mózgu, ze jest to wada, z którą dziecko nie ma szans na przeżycie i jest do wskazanie do przerwania ciąży… Następnego dnia musiałam wstawić się do szpitala.

Ciągle gdzieś ta malutka iskierka nadziei była we mnie: „może lekarz jednak się pomylił, jeszcze wszystko będzie dobrze”

Morze wylanych łez. Modlitwa żeby to wszystko jednak nie okazało się prawdą. Niestety w szpitalu na izbie przyjęć dwóch kolejnych ginekologów potwierdziło tylko to, co już wiedziałam… Przyjęto mnie na oddział. Najpierw podano mi tabletkę. Po 4 godzinach zaczęłam lekko krwawić. Ból w sercu był o wiele, wiele gorszy niż ból brzucha. Tabletka zaczęła działać po 6 godzinach. W toalecie poczułam, że coś ze mnie wyleciało. To było moje dzieciątko. Moje upragnione szczęście, na które tak bardzo czekaliśmy. Przyszła pielęgniarka i wyciągnęła je z toalety. Płakałam jak małe dziecko. Wzięli mnie na USG. Słyszę: „Doszło do poronienia„.

Tak bardzo ciężko na duszy, tak bardzo źle…

O 21 zabrali mnie na zabieg łyżeczkowania, bo strasznie krwawiłam… Następnego dnia wyszłam do domu. Moja rozpacz jest ogromna. Nasze kochane maleństwo, nasz kochany aniołek. Dlaczego Bóg cię od nas zabrał… nie umiem się z tym pogodzić, pustka w sercu. Nigdy bym nie przypuszczała, że przyjdzie mi przechodzić przez coś takiego… dlaczego to takie trudne. Dlaczego Bóg pozwolił nam się radować, żeby potem czuć ogromny żal i smutek…Dniami i nocami wylewam morze łez, jak mam teraz funkcjonować, jak mam dalej żyć…Tak cholernie ciężko.

Autor: Pola

Moja mała, ogromna strata

Chciałabym podzielić się moją krótką historią ogromnej radości i jeszcze większego smutku. To były tylko 4 mm, albo aż 4 mm mojego skarba, którego pokochałam od samych 2 kresek na teście ciążowym. Zastanawiam się, czemu? Czyja to była wina?

było tak blisko

Może niczyja i tak miało być? Może ginekologa, do którego poszłam na 1 wizytę, po potwierdzeniu ciąży z wynikami krwi. Przecież wykrył torbiel, nie zareagował… powiedział, że sam się wchłonie.

Był to wtedy 4 tydzień życia mojej kropeczki

Kolejną wizytę zapisał na za 3 tygodnie. Pełna radości i nadziei pojechałam tam. Zamknięte? Dzwonię więc… „Przepraszam jestem chory, zapomniałem do Pani napisać, że wizyta odwołana”. Spanikowałam. Ale jak to? 4 tygodnie bez kontroli? Przy torbieli? Udało mi się znaleźć innego lekarza, który przyjął mnie następnego dnia. Miał być to już 7 tc. Na USG wyszło, że to 6 tc.

Serduszko jest, bije bardzo ładnie

Duphaston na torbiel, sam się nie wchłonie, może grozić poronieniem. Następna wizyta za tydzień. Lekarz powiedział, że jesteśmy młodzi i będzie dobrze. Przychodzi czas następnej wizyty. Bradykardia, płód nadal na 6 tc, skierowanie na szpital. Jadę więc. Przyjęto mnie na oddział. Wieczorem przychodzi inny lekarz, nie ten, który mnie przyjmował.. rzuca się do mnie po co tutaj jestem, nie ma krwawień, więc szpital to nie miejsce dla mnie.

„Twój lekarz wysłał Cię tutaj żeby sobie uciszyć sumienie..”

Doprowadził mnie do płaczu. Wyszedł. Po pół godziny wraca i pyta, czy już sobie popłakałam. Mówi mi, że szpital mi nie pomoże, że i tak stracę ciążę. Rano przyszedł ordynator mówi, że USG zrobią mi jutro. Leżę więc i czekam. Nadeszła niedziela… idę na USG. Sytuacja bez zmian. Tętno płodu 70/min, nadal 6 tc. Szanse są równe zero, proszę się nie nastawiać. W poniedziałek kolejne USG, nadal to samo. Poczekajmy do jutra, ale niech się pani przygotuje na poronienie. Wtorek rano… kolejne USG. „No droga Pani, serca już nie ma”.

Kolana się pode mną ugięły

Siedzę na korytarzu. Po mojej lewej kaplica. Patrzę na figurę Jezusa i mówię: „Właśnie dlatego w Ciebie nie wierzę”. Zaproszono mnie na rozmowę, powiedzieli, że mogę zrobić badania genetyczne, mogę poprosić o skremowanie resztek, lub po prostu mogę wyrzucić podpaski. Mówię, że chcę skremować. Więc proszę iść do pielęgniarek i poprosić o pojemnik.

Poszłam do pokoju napisać sms do męża. „Kochanie straciłam naszą kropeczkę”

Ze łzami w oczach poszłam na podanie leków dopochwowo. Po 1 dawce dreszcze, ciągły płacz. Poszłam po 2 dawkę… „Doktorze chyba mam gorączkę”- „Nie ma pani, to nerwy”. Po kolejnej dawce czułam się jeszcze gorzej. Przychodzi położna „Może herbatkę pani zrobię, a coś pani rozpalona. Zmierzymy temperaturę ” 38,6 podali mi paracetamol i słyszę lekarza: „A co jak ona ma koronawirusa”. Wstrętny doktor, ten sam który, nie chciał mnie przyjąć na oddział. Czuję silny ból brzucha, wstałam do toalety. Siadam i poszło… przy mocnym skurczu, wypadło ze mnie chyba kilo skrzepów. Byłam tam 40 minut, wszystko wpadło do wc. Podpasek do kremacji już nie zbierałam. Po co? I tak moje największe szczęście wielkości ziarenka ryżu wpadło do wc. Wstaje,czuję, że zemdleję. Pobiegłam do pokoju i zasnęłam. Rano chciałam iść się umyć i znowu. Mrok w oczach. Proszę położną o pomoc. Podała mi kroplówki. Muszę być na czczo do USG więc tylko to mogą mi podać. Po kroplówce pomogła mi się umyć. Wróciłam do łóżka. Płaczę… Lekarz zaprasza mnie na USG „płód się poronił, ale trzeba i tak łyżeczkować. I proszę pani, chyba pani nie jest zła, że wtedy tak do pani mówiłem, ale ja jestem lekarzem i realistą”.

Jadę na zabieg, płaczę i nie mogę przestać

Uśpili mnie. Budzę się w pokoju. Obok na łóżku siedzi inna pacjentka, wcześniej jej nie było. Jeszcze na chaju pytam „co się stało?”. „Będą wywoływać poronienie, brak akcji serca 8 tc to już 2 raz w tym roku”. Płaczemy razem. Zabrali ją na zabieg, a mnie wypuszczono do domu. Patrzę na ostatnie USG mojej wielkiej miłości. Płaczę i czuję pustkę. To tylko 4mm, a taki ból w sercu za sprawą utraty takiego ziarenka. Boję się. Czy uda się następnym razem? Nie chcę wracać do pracy. Moja siła i wola życia została w szpitalnej toalecie.